O dzikich małpach, lolitkach i mnichach

Małpy atakujące ludzi. Był jakiś napis po angielsku przed wejściem na Górę Małp, że to jest ich góra, żeby ich nie denerwować bo potrafią się wkurzyć. Jakoś wydawało mi się to przesadą, dopóki nie spotkaliśmy po drodze zapłakanej młodej japońskiej mamy i jej kilkuletniej córeczki, którą cztery małpy ciągnęły za sukienkę z wszystkich stron. Szczerzyły zęby i wyglądało to dość przerażająco więc zastygliśmy w pierwszej chwili bez ruchu. Chyba trochę ze strachu (przynajmniej ja). To pierwsza mama się ocknęła, wzięła jakiś kij i po polsku do tych małp ” puśćcie tą dziewczynkę, wy głupie małpy, sio, sio, sio”… do małp?! Ale poskutkowało. Małpy poliglotki opuściły dziewczynkę tylko po to żeby się uwiesić spodni mamy. Dopiero na nasze „kysz, kysz” uciekły. Nie powiem, drogę powrotną  pokonaliśmy w tempie sprinterskim. Tak sobie myślę, Tarzan nie miał łatwo.

IMG_8399-1

IMG_8496

Dziewczynki na ulicach wyglądające jak małe japońskie lolitki zapraszające do knajpki. Nie rozumiemy wiele (właściwie nic), ale idziemy. Siadamy przy małych stolikach na ziemi, oprócz nas jeszcze 2-3 pary.  Pani podchodzi do nas i pyta Karola “konnichiwa”? Czyli jak się nazywasz . Karol odpowiada nieco speszony. “Ooo Karoruuuuu” z akcentem na „uuu”. Pani krzyczy w zachwycie. “Karoruuu”, krzyczą goście przy sąsiednich stolikach. O matko, o co chodzi?! Potem chyba jest jakiś konkurs. Wygląda na to, że Pani zadaje pytania i goście odpowiadają. My tylko się głupio uśmiechamy i jakież jest nasze zdziwienie jak się okazuje, że… wygraliśmy! Wszyscy nam klaszczą i krzyczą „Karoruuu” i dostajemy po drinku w nagrodę. Jest 12 w południe a my sączymy drinki i nie mamy pojęcia o co tu chodzi. Odetchnęłam jak wyszliśmy już na zewnątrz.

IMG_7353-1

Medytacja na Świętej Górze Koyasan. Spędziliśmy tam dwa dni, wysoko na świętej Górze, gdzie żyje ok 3,5 tysięcy mnichów buddyjskich w przeszło 100  klasztorach. Nasz był otoczonym ogrodami zen (do dziś nie potrafię ich docenić) ale to pewnie dlatego, że nie potrafię nigdy wyciszyć mojego mózgu „w galopie”. Pokój w jakim nas umieszczono był ogromny, osobno ja z mamą, bracia w drugim pokoju. Przygotowane futony i kimona. Bosko. I potem kolacja. W jednej wielkiej sali  tylko nasza grupa turystów ok 10 osób (każdy z innej części świata). Chyba nie będę potrafiła opisać tych potraw ,które nam serwowano. Po prostu nie mam pojęcia z czego to było zrobione . Jedno jest pewne, wszystko to były warzywa i ryż typowe dla Koyasan koya-dofu (suszone na mrozie tofu). I było tak kolorowo i było niesamowicie smacznie.

japan1

Myślę, że nawet dzisiaj, kiedy już nie czuję żadnego smaku i zapachu te kolory, konsystencja i wygląd tamtego jedzenia sprawiłyby mi wielką frajdę. Wieczorem poszliśmy do najbardziej tajemniczego cmentarza jaki w życiu widziałam. Pochowano tam między innymi  nauczyciela buddyzmu w Japonii, mistrza Kukai, zwanego pośmiertnie Kobo-Daishi. Wielu nadal wierzy, że mistrz nie umarł, on cały czas medytuje… Ten cmentarz był magiczny, rozsiane wśród starych cedrowych drzew 200 tysięcy nagrobków, każdy jest inny… Coś zaczarowanego tam musi być bo nawet teraz kiedy otym piszę mam gęsią skórkę. O 5 rano pobudka. Spotykamy się w małej świątyni, gdzie  wita nas i wtajemnicza w medytację (nienaganną  angielszczyzną) jeden z mnichów. Mówi , że nie jest łatwo na początku , że on dopiero po paru latach umie się zupełnie wyłączyć . Postanawiam, nie tracić tyle czasu i znaleźć natychmiast spokój w głowie i duszy i… medytować . Zamykam oczy, siedząc w pozycji w kucki , no co tam , już w przedszkolu nas tak uczyli. To nie będzie trudne. Zamykam oczy i zaczynam oddychać. Jest dobrze, dobrze, tylko… No trochę noga mi cierpnie. Próbuję usiąść na drugi półdupek, nie bardzo. „O rany, chyba skurcz, muszę wyprostować nogę”. Podglądam przez półprzymknięte powieki, mnich ani drgnie. Wyciągam jedną nogę, ulga. Chwilowa. Druga noga też chce być prosto. Już po paru minutach siedzę z zupełnie  wyciągniętymi nogami. Mam nadzieje ze nikt tego nie widzi, bo przecież wszyscy medytują. O matko. Kręgosłup boli. Ta pozycja też nie jest wygodna. Oprę się trochę. Podglądam przez firankę rzęs, mnich ani drgnie. W końcu ląduję na plecach, poleżę cichutko, w końcu tak chyba też można medytować, byle nie chrapać… Mija następne 15 minut. Przez szparę powiek kontroluję mnicha. Skała. Pod koniec medytacji cichutko wracam do pozycji wyjściowej. Na koniec mnich się do mnie szczerze uśmiecha (no chyba to wewnętrzne oko nie widzi z tyłu, widzi? 😉 No cóż. Może następnym razem…

japan9

Wyjeżdżamy stamtąd może bardziej zadumani, może trochę wyciszeni, może jakoś zaczarowani?…

I taka była Japonia…

Dziwna, tajemnicza jak gejsza, którą widzieliśmy w Kioto wysiadającą z samochodu. Zniknęła jak zjawa, zanim zdążyliśmy wyciągnąć aparaty fotograficzne.

Chciałabym tam wrócić, z Pawłem. Zobaczyć te rzeczy, których nie widzieliśmy za pierwszym razem. Może kwitnące wiśnie…

7

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są zaznaczone