W zeszłym tygodniu Ania odbyła swój pierwszy lot! Poleciałyśmy do Irlandii, kraju który już chyba na zawsze będzie moją drugą ojczyzną. Teraz, kiedy mieszkam w Polsce, każdy wyjazd na zieloną wyspę to trochę nostalgiczna podróż do miejsca tak bliskiemu mojemu sercu, do kraju, któremu tak wiele zawdzięczam. Przed 2006 rokiem wiedziałam o Irlandii niewiele: Guiness, whisky, niezliczone puby, Sinead O’Connor, Bono (udało mi się nawet być na koncercie U2), ludzie mówią po angielsku, jest boom gospodarczy. Wyjazdu nie planowaliśmy, samo jakoś tak wyszło.
Do Pawła zadzwonił Adrian, kolega ze studiów powiedzieć, że jest praca. I bummm ! Paweł dostał ofertę po dwóch rozmowach przez telefon. Przyjechaliśmy w nieznane. Szczęście nam dopisywało od początku. Pawła bank okazał się bardzo fajny, a ja też szybko znalazłam pracę. Ja, absolwentka prawa w Gdańsku, zostałam zatrudniona jako asystentka w kancelarii. Polubiliśmy się w mojej firmie bardzo, od razu stałam się członkiem rodziny. Podobnie było w mojej drugiej pracy, z którą związana jestem do dziś. Zakochaliśmy się z Pawłem we wszystkim co irlandzkie – oczywiście w pubach, gdzie można było usłyszeć jak na gitarach grają i śpiewają matka z synem, albo w drugim na rogu gdzie co piątek zbierała się grupa przyjaciół w wieku mojej babci, każdy przynosił jakiś instrument i przy kuflu Guinnesa śpiewali te swoje piosenki, które tak mi przypominają muzykę country.
Zakochaliśmy się w tej irlandzkiej wierze w drugiego człowieka, ich otwartości i serdeczności ! Pamiętam jak kupiłam pierwsze lampki na choinkę. Po powrocie do domu otwieram pudełko a tam nie ma nic, wracam do sklepu i to ekspedientka mnie przeprasza, nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłabym próbować ją oszukać. Zakochaliśmy się w kraju, który nas Polaków przyjął z otwartymi rękoma. Również Irlandczycy pokochali to, co polskie. I nie chodzi tu tylko o żurek i pierogi, którymi tak się zajadali na naszym weselu w Gdańsku. Kiedyś mój szef przeczytał w gazecie informację o wystawie znanej polskiej malarki. Powiedział wtedy „Nie możemy tego przegapić, ponieważ teraz Wy Polacy stajecie się częścią naszej historii”. To mnie wtedy wzruszyło do łez. Wzrusza mnie do dziś.
Wracam tu zawsze tak jak się wraca do domu. Tu mieszkają moi znajomi Polacy i Irlandczycy. Tu są moje ulubione kafejki i sklepy. Tu jest wielki Phoenix park z jelonkami i palmami. Tu jest moja ulubiona restauracja Yamamori, gdzie serwują najpyszniejsze sushi. Tu nikt się za tobą nie ogląda nawet jak wychodzisz w piżamie na niedzielny spacer (żeby było jasne – ja tak nie chodziłam). Tu jest rugby, które dla Irlandczyków jest religią. Sama uwielbiałam chodzić do pubu na Six Nations, nawet poznałam już trochę zasad.
Teraz Irlandia zmaga z kryzysem ( a właściwie już z niego wychodzi) ale robi to z godnością. Zaciska pasa i idzie dalej. Spadła z baaardzo wysokiego konia prosto na cztery litery… Mówi się, ze celtycki tygrys stracił zęby. Ale nie płaczą. Oni już tak mają. Nawet kiedy jest źle trzymają sie razem i nie tracą pogody ducha. Nigdy nie zapomnę meczu Mistrzostw Europy Hiszpania – Irlandia w Gdańsku. Irlandczycy przegrali z kretesem, ale przy wyniku 4 :0 nikt nie myślał o wychodzeniu ze stadionu ani tym bardziej buczeniu na zawodników. To są przecież ich ‘ boys in green’. Ich ‘ Fields of Athenry’ śpiewane przez ostatnie 10 minut meczu przeszło do historii. Śpiewałam i płakałam razem z nimi. Po meczu Hiszpanie poklepywali nas po plecach i mówili nie martwcie się. Oni myśleli, że jestem Irlandką. JA z dumą wypinałam pierś.
Irlandia zawsze będzie miała szczególne miejsce w moim sercu. Będę ją zawsze dobrze wspominać! Będę ją kochać jak Irlandię.