Ostatnio czekając na wynik rezonansu magnetycznego głowy uświadomiłam sobie, że się boję. Tak po ludzku mam stracha. Myślę pozytywnie, nie poddaję się z byle powodu, umiem walczyć. To nie znaczy jednak, że nie wiem co to lęk. Oczywiście najbardziej boję się tego, czego boi się każda mama. Żeby moim dzieciom nie stała się żadna krzywda.
To dlatego po urodzeniu Mani najczęściej wykręcany przeze mnie numer telefonu to był numer Kasi,przyjaciółki mojej mamy, która ma tego pecha, że jest pediatrą i mieszka niedaleko.
Nasza najczęstsza konwersacja.
Ja: Hej. Tu Tunia. Sama nie wiem, ale Mania płacze dzisiaj jakoś więcej, myślę, że może to coś poważnego
K : Gorączkuje?
Ja : Nie
K : Je dobrze?
Ja: Tak.
K : Zadzwoń po południu!
Po południu
Ja: Hej, tu Tunia. Już chyba przeszło.
Albo moja rozmowa z Pawłem.
Ja: Paweł, Mania wydaje mi się taka drobna. Może ona za mało zjada.
P: Daj spokój, ważyliśmy ją przecież wczoraj, przybrała 350g przez tydzień.
Ja: No tak ….a może to za dużo????
No dobra przesadzam(łam!) wiem, wiem. Ale to nie tak łatwo zachować zdrowy rozsadek w dzisiejszym świecie, w którym wychowanie dziecka wydaje się trudniejsze niż kiedyś. Przy Ani już tak nie panikuję (przynajmniej tak mi się wydaje), a do Kasi dzwonię dużo rzadziej. Boję się tego, co nieznane, czego nie umiem przewidzieć. Jak już coś raz przeżyłam to przy kolejnej okazji jestem absolutnie opanowana. I tak było kiedy Paweł obcinając Anuli po raz pierwszy paznokcie troszkę ciachnął kawałek opuszki. Wszyscy panikowali a ja siła spokoju. Wiedziałam, że nic jej nie będzie. Znałam problem. Dwa lata wcześniej zrobił to samo obcinając pierwsze paznokcie Mani.
Boję się agresji, wrogości, chamstwa. Włos mi się na głowie jeży, kiedy moi bracia po meczu naszej ukochanej Lechii, dzielą się swoimi wrażeniami i nowymi przyśpiewkami stadionowymi. Tak, boję się kiboli. Najlepiej kiedy Lechia gra z Wisłą lub Śląskiem – wtedy jest miło i piknikowo, wręcz rodzinnie. Można? Można!
A’propos agresji: do dziś mnie samą zadziwia moja ‘bohaterska’ postawa pewnej upalnej nocy w Nicei, gdzie na Erasmusie spędziliśmy piękny rok życia. Noc była gorąca, spaliśmy w samych spodenkach. Obudził mnie jakiś podejrzany dźwięk. Mój wzrok napotkał oczy złodzieja wkładającego do swojej kieszeni Pawła portfel (ważne : w portfelu Pawła była cała moja kelnerska wypłata). Co robić? Kiedy o tym myślę z perspektywy czasu, zrobiłabym wszystko, tylko nie to co zrobiłam ! Pierwszą reakcją nie było obudzenie Pawła, czy wykręcenie 112 – ja po prostu rzuciłam się na tego faceta z gołymi pięściami i nie powiem czym jeszcze. Skończyło się wybitą szybą i założeniem 20 szwów na Pawła rozcięte rękę i nogę (Paweł, kiedy już sie obudził, trochę się wkurzył, widząc mnie, pół-nagą uprawiającą zapasy z jakimś zarośniętym brunetem i rozbił szybę próbując wciągnąć intruza z balkonu do mieszkania).
To był mój stres sprzed kilku lat. A dziś? Teraz, coraz częściej mam motyle w brzuchu,kiedy myślę o utracie dziewictwa… triathlonowego. Dopadł mnie już chyba TriStres. Całkiem inny rodzaj stresu!
Woda. Co ja mówię woda! Bałtyk, a nie jakaś tam woda! Fale, fale, FAALLEEE ! Zalewają mnie raz po raz, słona woda wdziera się do płuc. Próbuję dojrzeć ratownika, ale jak zobaczyć cokolwiek w tym gąszczu kilkuset czepków? Czy można poprosić przed startem, żeby ktoś na mnie specjalnie uważał?… No dobra jakoś płynę. Ale co jeżeli ktoś uderzy mnie ręką w nos…zacznę krwawić (czy w Bałtyku są rekiny? One chyba do takiej słodkiej krwi chętnie ciągną)? Czy płynę w dobrym kierunku? Czy słyszeliście kiedyś, że ktoś pomylił się i płynął w inną stronę niż T1? Kiedy fala zalewa ci oczy, a strach zniekształca obrazy, to czy to takie nieprawdopodobne, że będę samotnie dryfować do Szwecji?
Jedno jest pewne, jak już dopłynę (nawet ostatnia) to doping mam zapewniony. Wiem co mówię! Triathlonowi kibice zagrzewają do walki każdego. Każdy uczestnik jest zwycięzcą.
Ok, wybiegam z wody jak laski ze słonecznego patrolu i wskakuję lekko na rower… zaraz, zaraz a co z pianką? Muszę jakoś odpiąć ten suwak. No przecież nie odwrócę się plecami do jakiegoś mężczyzny z uwodzicielskim uśmiechem pytając: Przepraszam, czy pomoże mi Pan rozpiąć suwaczek na plecach? Muszę to przećwiczyć. Samo rozpinanie oczywiście. Udało się, wskakuję na rower i lecę i… ostry zakręt i wpada na mnie cały peleton.
Zaraz, zaraz. Jaki peleton? Będę jechać raczej z tyłu i wtedy nic mi nie grozi. Uff, ale ulga .A może jednak??? Przecież trasa rowerowa składa się z pętli! Czyli jednak może wpaść na mnie Mikołaj Luft, Maciek Dowbor czy Borys Szyc… Hmm może nie byłoby to takie złe.
I proszę na trasie peletonu trzymać wszystkie psy na smyczy!! Mam przed oczami obraz Burka wgryzającego się w moją łydkę. Wreszcie odrzucam rower, a raczej delikatnie mojego Krossika odkładam żeby nie podrapać ramy i zaczynam bieg. Biegnę swobodnie. Okrążenie i wpadam na metę. A tu niemiła niespodzianka – krzyk sędziego – Wracaj!! Jeszcze jedno okrążenie!!!’
I już może nie być tak lekko. Wiem, że nie będzie. Ale nawet kiedy pot zaleje mi oczy, będzie brakowało sił na ostatniej prostej, będą łapać skurcze to wiem, że kibice i inni zawodnicy mi pomogą. Widziałam to nieraz: Dawaj!!! Jedziesz!!!, Dajesz radę, już końcówka!
Może trochę przesadzam z moją wizualizacją, ale czasem najtrudniej wyobrazić sobie swój…pierwszy raz. Co jest pocieszające, to fakt, że za rok już będzie lepiej. Może za dwa lata pościgam się z Tomkiem Karolakiem na ostatniej prostej. TriStres to stres pozytywny. Taki, który wzmacnia mięśnie, rzeźbi ciało, uczy wytrwałości. Gorsze są te koszmary, które rodzą się i siedzą w naszej głowie.
P.S. Mój kontrolny rezonans po operacji nie wykazał zmian! Jeszcze tylko za tydzień rezonans kręgosłupa. Chciałabym wierzyć, tak jak Mania, że wystarczy tylko zapalić światło i już po strachu. Pstryk.