Kiedy miałam 15 lat poszłyśmy z moją najlepszą przyjaciółką na imprezę do klubu. Pamiętam to jak dziś. W domach powiedziałyśmy, że idziemy na urodziny koleżanki. Wszystko się oczywiście wydało, kiedy zamiast wrócić do domu o 22:00 zjawiłyśmy się o 4:00 rano, a ja próbowałam mojej całej we łzach, roztrzęsionej mamie wytłumaczyć, że nic się przecież nie stało. W końcu jestem już dorosła, że ,,o co tyle krzyku”? Pamiętam co wtedy powiedziała: Zrozumiesz kiedyś…
I zrozumiałam…
Zrozumiałam, kiedy mi serce stanęło, jak Marysia wróciła z jazdy na rolkach trzymając się za nadgarstek. I wtedy, kiedy zaciskają zęby, nie roniąc żadnej łzy dzielnie siedziała, podczas gdy Pan Doktor nastawiał jej kość przed założeniem gipsu.
Rozumiem, kiedy patrzę na Ankę śmigającą z góry na rowerze, za każdym razem drżąc, czy zatrzyma się na dole.
Albo kiedy bujając się na huśtawce krzyczy „mamo, patrz dotykam nieba”. A jej gołe stopy są coraz wyżej i wyżej.
Rozumiem, kiedy przytulam maleńką, bezbronną główkę Adasia i pod palcem czuję maleńkie pulsujące ciemię.
Rozumiem, kiedy wieczorem poprawiam im kołderki i patrzę na ich twarze spokojne i szczęśliwe.
I wiem, że to uczucie miłości i dumy połączonej z niepokojem nigdy już mnie nie opuści. I rozumiem dlaczego Ty mamo umierałaś ze strachu przed moją operacją.
Można się w życiu tyle nauczyć, można mówić biegle kilkoma językami, można stawiać na stole coraz smaczniejszą potrawy, można szyć coraz bardziej skomplikowane stroje i pstrykać coraz lepsze zdjęcia. Ale miłości do dziecka nie trzeba uczyć żadnej matki. Ona się po prostu, rodzi razem z Twoim dzieckiem. Ona jest w nas. Mamach.