Jestem w samolocie. Lot o 6 rano to masakra. Jedyny plus to świeży umysł. Do Dublina przyjechałam służbowo na dwa dni. Ale (hip hip hura!) nie ma lotów do Gdańska w piątek po południu) więc zostałam na dwa dni dłużej. Podczas mojego weekendu w Belgii, Paweł był z dziewczynkami u Dziadków i doskonale dali sobie radę. Mańka uwielbia chodzić tam (jak ona to mówi) na przygodę! 🙂 Więc teraz też byłam spokojna! Dublin przywitał mnie słońcem i tak było przez cały weekend! Gdzie ten przysłowiowy irlandzki deszcz?! 🙂
Kiedyś już pisałam, że Irlandia ma (i będzie zawsze miała) miejsce w moim sercu. Tu mieszkaliśmy parę dobrych lat. My wróciliśmy ale moja Mama jeszcze tam pomieszkuje. Zaczęła leczyć pacjentów siedem lat temu i mówi, że na razie nie może wrócić bo jeszcze ich nie wyleczyła. 🙂
No więc tak, przyleciałam służbowo. Ale nie o tym będę pisać . Od piątku miałyśmy z mamą czas dla siebie. Znacie to uczucie? Mieć mamę tylko dla siebie?!? No to ruszamy. Najpierw znajome sklepy. Kupiłam sukienkę chabrową (elegancka), spodnie dresowe (mniej eleganckie) i… zaraz? tylko tyle? I oczywiście 1001 drobiazgów do domu.
Po tylu latach mieszkania w Dublinie mam tu swoje ulubione sklepy. Kiedykolwiek przyjeżdżam, one dalej tam są. To jak nie kupić chociaż jakiegoś drobiazgu! Ostatnio do mojej listy SHOPPING TO DO! doszły zakupy w sklepie Disneya. Oczywiście jest trochę kiczowaty po amerykańsku ale (..tu długie westchnienie) Elsa z Krainy Lodu znalazła miejsce w mojej walizce. Obładowane siatkami poszłyśmy do mojej najbardziej ulubionej restauracji w Dublinie. To tam zjadlam moje pierwsze sushi w życiu i przysięgam, od tego czasu już lepszego nie jadłam. Nawet będąc w Japonii, gdzie niektóre wersje trudne były do przełknięcia i czasem miałam wrażenie, że zaraz mi uciekną z talerza! Dlatego oczywiście tym razem też nie mogło się obyć bez Yamamori (powiem szczerze nawet dwa razy 🙂 ).
A wieczorem – ale się działo! Mówicie Halloween, myślicie – Dublin. To Święto naprawdę narodziło się w Irlandii. Nam się kojarzy się z Ameryką ale to irlandzcy emigranci zawieźli ten zwyczaj w XIX wieku do swojej nowej ojczyzny za oceanem. Oni celebrują to święto, przygotowują się na nie cały rok. Bawią się potem do białego rana na ulicy. Atmosferę wyczuwa się wszędzie.
Za ladą w sklepie spożywczym stoi czarownica, w banku szyby obklejone pajęczyną, w łazience w pubie ‘krew’ na kafelkach. Czułam się jak na balu przebierańców, na które zostało zaproszone całe miasto. Było gwarno, kolorowo, strasznie! I wesoło…
Mówi się, że Guinness najlepiej smakuje w Dublinie. I ja to potwierdzam nawet nie mając smaku! 🙂
Zostawiłyśmy te ulice duchów, czarownic z ciężkim sercem. 🙂
1 listopada. Było nam od rana trochę smutno, że nie jesteśmy ze wszystkimi. Mama opowiadała mi kiedyś o cmentarzu w Dublinie, gdzie duże wrażenie zrobiły na niej groby malutkich dzieci. Pojechałyśmy zapalić świeczkę. Wydawało się jakbyśmy były same. Nie było ludzi, nie było zniczy, tylko smutne opuszczone groby. Tak jakby nikt nie pamiętał o tych co umarli.
Dotarłyśmy do miejsca, gdzie są pochowane dzieci. Do dzisiaj rodzice decydują, czy dziecko ma być pochowane osobno, czy we wspólnej dziecięcej mogile. Tu się kręcą wiatraczki, Kaczor Donald opiera się o Kubusia Puchatka, są kwiatki, samochodziki… brakuje mi słów, żeby opisać co czułam…
Chyba podchodzimy do lądowania. Jeszcze łyk kawy.
Lot z Dublina do Gdańska trwa troszkę ponad dwie godziny. Ryanair always on time! 🙂 Tu w Irlandii nie zawsze świeci słońce, ale można całkiem nieźle podładować akumulatory! W muzeach, pubach, sklepach! Tu jest wspaniałe ZOO (więc można zabrać dzieci – będą miały fun). Tym razem nie udało się odwiedzić, więc wstawiam zdjęcie z zeszłorocznej wizyty. 🙂 :
Jak Cię zmęczy miasto to za chwilę możesz już stać na klifie i patrzyć na wzburzony Atlantyk. Muzeum Guinessa czy destylarnia whisky to na pewno miejsce, które warto odwiedzić (na miejscu możesz kupić whiskey z Twoim nazwiskiem, uwierz mi to nie jest wcale kiczowate, bo tylko w tym miejscu możesz kupić taką whiskey). Tu w pubach muzyka na żywo rozbrzmiewa prawie zawsze. Tworzy to niezapomniany klimat.
DUBLIN – idealne miejsce na city break. Jak już zaplanujesz weekend w tym mieście to daj znać, może akurat też będę. 🙂
P.S. 1. W głównym kinie w Dublinie wyświetlano film ‘Bogowie’. Mama była i mówiła, że było pełne kino (muszę też zobaczyć!).
P.S. 2. Każą wyłączyć komputer. Hura! Jestem w domu! Za chwilę opowiem wszystko Pawłowi, ukocham dziewczynki, bardzo się stęskniłam…
Bylem na sushi w Yamamori! Bomba!
PS – pilas u nich sok ze swiezych jablek? 🙂
Sok z jabłek najlepszy tam! Ale tym razem piłam też białe wino 🙂
Fajny miałyśmy czas . Ale następnym razem nie dam się tyle ciągać po sklepach!!
🙂 Przecież wiem, że Ci też to sprawia frajdę ! 🙂
Frajdeczkę tylko
Ooo jak miło czytać o moim Dublinie,mieszkam tu od 13 lat;-) Teraz w Dun Laoghaire:-)))Jak kiedys bedziesz daj znac- widac,ze mamy kilka tych samych ulubionych miejsc;-)
Kasia, to prawda, ze mieszkajac tam czujemy się jak u siebie..Ty juz 13 lat. My wrocilismy, ale moja mama nadal tam leczy pacjentow 🙂
Uwielbiam Dublin i zawsze lubię taka sentymentalną podroż tam.. Sciskam! Miłego dnia!