Ostatnio znowu tyle się dzieje w moim życiu. Zawsze kiedy muszę przyspieszyć, od razu kojarzy mi się to z jazdą pociągiem. Najbardziej lubię podróż starą ciuchcią, kiedy tory wystukują takie uspakajające stuk-puk, stuk-puk, a ja mogę z nosem przyklejonym do szyby oglądać zmieniające się powolutku krajobrazy i mam wrażenie, że wystarczy tylko rękę wyciągnąć, żeby pogłaskać pasącego się na łące baranka albo zerwać listek z drzewa. Wtedy czuję, jak mój mózg rozprostowuje zwoje i przechodzi w stan resetu. Jest spokojny, moje ciało się rozluźnia, moje serce bije w rytmie kół pociągu puk, puk, puk.
Ale nie siedzę w takim pociągu, o nie. Jadę raczej japońskim shinkansenem (wiem, co mówię, pędziłam nim z Tokio do Hiroszimy). Nie mogę skupić myśli, nie wiem, jak wyciszyć mózg. Ta podróż do celu zajmie mi okrągły miesiąc, cały grudzień, po drodze muszę wysiąść na tylu stacjach i ponownie wskoczyć do pędzącego pociągu.
Przystanek pierwszy, jaki zrobiłam, to były moje urodziny 1 grudnia. Musiałam wtedy nacisnąć hamulec i zwoooooolniiiiććć. Ile razy w życiu ma się trzydzieści sześć lat? W dodatku brzuch mi rośnie i powoli w żadne spodnie się nie mieszczę, a mimo to każdy (nawet ja) patrzy na tę rozrastającą się talię ze zrozumieniem i aprobatą. Więc musiałam wysiąść na tamtym przystanku. Zrobiłam tort i lemoniadę. Udało mi się sprawić, że ten dzień popłynął trochę własnym rytmem. Potrzebowałam tego.
Już następnego dnia musiałam wyskoczyć prawie w biegu na stacji kiermasz TriMamy. Naprawdę. Kto był, to wie, o czym mówię. Kto nie był, to mu powiem. Byliście na bazarze w Marakeszu? Albo na Cours Saleya w Nicei? A może znacie targ Nishiki w Kioto? La Boqueria w Barcelonie? Widziałam je wszystkie, ale mam wrażenie, że nasz kiermasz pobił je na głowę! Tyle, tyle się działo. Było równie głośno i kolorowo. Magicznie.
No i potem 6 grudnia wysiadka na stacji mikołajki. A po drodze jeszcze miliony zakupów, tony zapisanych karteczek z rzeczami do zrobienia na wczoraj! I panika − już 10 grudnia? Muszę się przesiąść, złapać jakiś wolniejszy pociąg. Pociąg, który będzie miał wielki napis SLOW. Dlatego że pamiętam te wszystkie grudniowe obrazki z dzieciństwa i przewijają się one w mojej głowie jak w zwolnionym tempie. Pamiętam, jak z braćmi piliśmy w grudniu gorącą czekoladę, która zostawiała brązowe wąsy nad ustami. I pamiętam, jak kakao po latach zamieniliśmy na grzane wino, sączyliśmy je przy kominku, słuchając kolęd i gadając do rana.
Tęsknię za spacerami w śniegu, kiedy to odwracasz się do tyłu, patrzysz na własne ślady i wiesz, że przed tobą nikogo nie było. Że ten las, to pole należą do ciebie. Wiem, co muszę zrobić, żeby się wyciszyć.
1. Zbiorę wszystkie świece z domu, zaniosę do łazienki, naleję wody do wanny, włączę relaksacyjną muzykę i zamknę drzwi („Mamo, możemy się kąpać z tobą???”).
2. Zrobię własną dekorację na drzwi.
3. Obejrzę po raz dwudziesty „To właśnie miłość”. I po raz dwudziesty poryczę się co najmniej siedem razy. Teraz, kiedy ciążowe hormony buzują, może będę potrzebowała więcej chusteczek.
4. Położę się na chwilę na macie, zamknę oczy, zresetuję mózg, wyciągnę do góry ręce i posłucham, jak mi miło „klika” w stawach.
5. Uśmiechnę się do siebie i poczuję, jak rozciągają mi się mięśnie twarzy i cudownie znikają zmarszczki!
6. Zadzwonię do przyjaciółki poplotkować o niczym albo w ogóle nie spojrzę w tym czasie ani razu na telefon.
7. Usiądziemy rodzinnie przy kominku, popijając gorącą czekoladę albo grzane wino. Najważniejsze dla mnie w tej całej gonitwie i bieganinie, w której my wszyscy jesteśmy, to umieć przystanąć na chwilę. Taką dłuższą chwilę. Wysiąść z pędzącego pociągu i cieszyć się tym, co tu i teraz. Co z tego, że jakaś plama na obrusie, że pierogi mogły wyjść lepsze… Wykorzystajmy ten grudniowy magiczny czas na bycie z bliskimi. Na taki ogólny reset. Głowy i ciała.
Lubię pisać takie artykuły. Nie wiem, czy wam to pomoże w czymkolwiek. Wiem jedno. Mnie pomoże. Zwolnić… Takie tam przedświąteczne hygge i lagom.
Należy się nam!!!
Współpraca z marką Voltaren od GSK #spon #rozruszajstawy