Morze łez w jeden weekend czyli Wielkie Belgijskie Wesele

Na ilu weselach byliście w życiu? Ja próbowałam to zliczyć i ciężko się doliczyć 🙂 Wyszło, że chyba na ok. trzydziestu (w tym na moim własnym). Prawda, że to imponująca liczba?

Z tych trzydziestu – jedno było na Sycylii, jedno w Szkocji, w Szwecji, jedno w Dublinie. Każde było inne, każde było piękne, bo pełne miłości i łez. Zauważyłam ostatnio, że coraz łatwiej się wzruszam (hormony?). A miesiąc temu podczas ślubu Mieke szlochałam i szlochałam. 🙂

Nasza przyjaźń narodziła się 10 lat temu w Nicei, podczas mojego rocznego pobytu na Erasmusie. Od razu przypadłyśmy sobie do gustu, mimo, że każda z nas była inna. Mieke -Belgijka, kochająca U2, Karolinka – Polka z burzą kręconych czarnych włosów, Monika – Polka wychowana w Niemczech, spokojna, opanowana. No i ja. Czuwająca nad naszą czwórką. 🙂

IMG_6804

Razem wynajmowałyśmy mieszkanie w Nicei. Uczyłyśmy się prawa po francusku (jak ja zdałam egzaminy w języku Balzaka, to prawdę mówiąc nie wiem do dziś?). Gotowałyśmy w małej kuchni swoje ulubione dania, piłyśmy wino na plaży i oglądałyśmy namiętnie Sex & the City.

Jak się zastanowić, to można by było w każdej z nas znaleźć cechy każdej z bohaterek tego serialu. No dobra, żartuję.
Nie wiem, która z nas to zaproponowała, ale zgodziłyśmy się wszystkie – gdziekolwiek, którakolwiek, kiedykolwiek stanie przed ołtarzem, pozostałe będą z nią. Będą druhnami.

Ja byłam pierwsza. Myślę, że kiedyś opiszę mój ślub ale dziś kolej na Mieke.
I jej wielkie belgijskie wesele.
Mieke. Prawniczka o duszy marzycielki.
Byłam ciekawa jaki jest Wim… Kogo pokochała?

Przyleciałyśmy tego samego dnia do Antwerpii. Monika z Amsterdamu, Karolina z Warszawy, ja z Gdańska. Trochę dziwnie było mi samej przechodzić przez odprawę, bez wózków, toreb, bez Mani i Ani. Wiedziałam, że Paweł ze wsparciem dziadków da sobie radę. Kazał mi się zresztą dobrze bawić. Mój pierwszy ‘samotny’ weekend od wielu lat. Już zaraz po wylądowaniu, czekając na Karolę zaczęłam od tego, co jeszcze niedawno było na liście rzeczy zakazanych. Piwo pszeniczne. Uwielbiałam je w erze zapachów i smaków. Karolina zrobiła wielkie oczy, gdy mnie zobaczyła nad kuflem: „Ty? Matka karmiąca?” „Już nie, Karola, poszalejemy!”.

FullSizeRender (1)

Wieczorem spotkałyśmy się we czwórkę, tak jak kiedyś… Musiałyśmy obgadać parę lat.
Udało nam się zgasić światło, gdy jeszcze za oknem nie świtało.
Pobudka 6.20 rano. Poranny, wspólny bieg to był mój pomysł. Kiedyś Paweł namówił mnie w Berlinie na poranną przebieżkę Unter den Linden i było extra Początkowo chciałam biegać w niedzielę po weselu. „Chyba Cię pogięło?” – to Karolina. „Never!” – to Monika. Moja akcja (a może gdzieś to przeczytałam?) „Zwiedzanie przez bieganie” zaczęła się praktycznie po ciemku. Przebiegłyśmy 5.5 km po małych, pustych uliczkach, jaśniejących coraz bardziej we wchodzącym słońcu. W ciszy słychać było tylko nasze buty na chodniku. Dobiegłyśmy do kościoła. Tego, który Mieke wybrała. Przełknęłam pierwsze łzy.

FullSizeRender

Potem już wszystko było piękne i jeszcze piękniejsze. Wzruszające i jeszcze bardziej wzruszające. Parze młodej towarzyszy się w Belgii wszędzie (no, prawie wszędzie) od rana do nocy. Najpierw było śniadanie, gdzie zebrała się cała rodzina, potem bardzo uroczyste spotkanie w Urzędzie Stanu Cywilnego i pięknie śpiewający chór (oczywiście łzy), potem brunch w lokalnym pubie i prosecco, wszystko bardzo na luzie. Rozmowa z mamą Mieke, którą poznałam parę lat wcześniej i jej słowa: „dziecko kochane , tak się martwiliśmy o Ciebie”… (i co? Oczywiście następne łzy). Spacer w parku pod czujnym okiem master of ceremony (to on był odpowiedzialny, żeby wszystko grało jak należy 😉 Wszyscy wprowadziliśmy Mieke i Wima do kościoła.

Ksiądz, kolega Wima z czasów szkolnych, więc atmosfera panująca w kościele była niesamowita. I mimo, że nie rozumiałam ani jednego słowa po flamandzku to wiedziałam, (czułam), że ksiądz mówi pięknie, od serca. Mieke ma pięciu starszych braci (!), którzy dumnie i z miłością w oczach stali obok swojej młodszej siostry. Ich dzieci czytały psalmy, a przyjaciele grali i śpiewali… A Ona i On… pośrodku tego wszystkiego, otoczeni tą miłością składali sobie słowa przyrzeczenia (a mnie znowu, oczywiście, łzy leciały po policzkach).
A potem obiad dla rodziny i przyjaciół (180 osób). Trochę przemówień, z których nic znowu nie rozumiałam, ale intonacja głosu, gesty, oczy… I wiesz, że to co mówią jest dla nich ważne i to było absolutnie bardzo wzruszające. A potem szaleństwo na parkiecie. Nic się nie zmieniło… Byłyśmy w łóżkach o 3 nad ranem.
W niedzielę zostałyśmy zaproszone na śniadanie do domu rodzinnego Mieke.
Jej mama ma już 13-ścioro wnucząt!
W wielkim ogrodzie postawiono biały namiot udekorowany papierowymi serduszkami.

FullSizeRender (4)

Siedziałam na ławce w ogrodzie i patrzyłam na tą wielką belgijską rodzinę, na dzieci biegające po trawie, na śmiejącą się mamę Mieke, na jej braci, którzy z taką czułością się do niej odnosili. I kolejny raz uświadomiłam sobie, jak ważna jest rodzina, także w moim życiu. I to nie tylko ta moja najbliższa, czteroosobowa 🙂 ale bracia, rodzice, teściowie, babcia, ciotki i wujkowie, kuzynostwo. My też jesteśmy „rodzinni”. Cieszę się, że moje dzieci otoczone są ludźmi, którzy je kochają.

To był weekend wielu pięknych wzruszeń. Weekend wspomnień. Weekend nowych inspiracji.
Weekend, który mi uświadomił, jak tęskniłam za moimi przyjaciółkami.
Weekend który sprawił, że najbardziej zatęskniłam za moimi małymi dziewczynkami po zaledwie dwóch dniach.
To był weekend, podczas którego wylałam morze łez. Dobrych łez.

 

komentarze 3Dodaj komentarz

Skomentuj Ania Cancel Reply

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są zaznaczone