Uśmiechnięta, energiczna, piękna i absolutnie energetyczna. Jest mamą dwóch dziewczynek i pół roku po drugim porodzie wystartowała w triathlonie. O tym, jaką radość daje mierzenie się ze sobą, o miłości, która dodaje skrzydeł i sile współpracy.
Spotykamy się w połowie lipca, kilka dni po pierwszym triathlonie w życiu Natalii. Zmęczona, ale zadowolona, zaraża pozytywną energią. Przez cały wywiad dużo się śmieje i mam wrażenie, że mogłybyśmy tak rozmawiać i rozmawiać bez końca.
Jesteś zaledwie kilkadziesiąt godzin po niesamowitym wysiłku, jakim był udział w triathlonie. Jak się czujesz po tym wyczynie i ze świadomością, że dałaś radę?
Po prostu jak milion dolarów! [śmiech] Dumna, spełniona – choć chyba tylko na chwilę – i szczęśliwa. To było naprawdę niesamowite uczucie na mecie, gdy radość mnie rozpierała i czułam, że pomimo wysiłku, mogłabym biec jeszcze dalej. Wyczynem były same przygotowania, a zawody były zwieńczeniem mojej pracy i pomocy kilku ważnych osób. Tak, tak w pojedynkę Oscara się nie zdobywa!
Mówisz, że jesteś spełniona tylko na chwilę?
Tak, bo już czuję siły, by podjąć kolejne wyzwania, spełniać marzenia, biec do przodu! [śmiech] To poczucie spełnienia jest niesamowicie ważne, ale to ono pozwala mi mierzyć wyżej i dalej.
Czy łatwo było Ci podjąć decyzję o starcie? Niedawno urodziłaś drugie dziecko.
Jak teraz sobie to wszystko analizuję, to dochodzę do wniosku, że decyzja o starcie przyszła nawet trochę za łatwo. Paweł [mąż Natalii, od kilku lat bierze udział w licznych zawodach m.in. thriatlonie – przyp. red.] rzucił hasło i moja natura, o której mówię „dlaczego by nie” – zwyciężyła. Po chwili namysłu ogłosiłam, że to zrobię! To był najważniejszy moment, od niego się wszystko zaczęło, to wtedy przełamałam swoje obawy. A potem musiałam się zmierzyć z rzeczywistością: poród, kolki Anuli [Natalia i Paweł mają dwie córeczki: Marysię (2,5 roku) i Anię (urodzoną w 2014 roku) – przyp. red.], coraz większa pomysłowość i potrzeba samodzielności, czyli „samosiowanie” Mani… I wtedy dopiero przyszła refleksja: czy dam radę? Czy nie wzięłam sobie za dużo na głowę? Dwoje dzieci, praca, treningi…
To taki bilans, który może skutecznie odwieść od postawionego sobie celu.
Dokładnie. Mam i miałam tego świadomość. Ale przyznaję, że kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać, zrozumiałam, że to się uda: jestem przecież zdrowa, mam pomoc rodziny – dam radę.
Skąd bierzesz energię? Masz jakiś tajny sposób na to, by nie rozładowały Ci się „akumulatory”? Zdradź go? Podziel się z koleżankami.
Energia? Miałam ją od zawsze. Może to cecha odziedziczona po mamie, która na pewno jest bardzo energiczną osobą, w ciągłym ruchu i działaniu? Mówią: gdy nie chcesz – znajdziesz powód, ale gdy chcesz – znajdziesz sposób. Tej zasady się trzymam. Chcę, więc działam. Jednym z moich sposobów jest lista. Zawsze noszę ze sobą notes z zapisanymi w nim zadaniami, terminami i pomysłami, jak to wszystko ogarnąć, jak zorganizować nasze życie, żeby było fajne. Jak ładuję akumulatory? Myślę, że to kwestia pozytywnego myślenia i tego, że lubię każdy nadchodzący dzień. Same się ładują, kiedy przed zaśnięciem „przerabiam” kolejny dzień, a potem bardzo wcześnie wstaję, żeby robić swoje.
Jak wcześnie wstajesz?
Ostatnio… poczekaj, niech policzę… Od 7 miesięcy wstajemy razem z Anką o 5–6 rano. Zawsze byłam rannym ptaszkiem, ale nie aż tak rannym jak ta moja młodsza córka! Generalnie nie jestem śpiochem; powiedzmy, że wolę oglądać wschody niż zachody słońca.
To wróćmy do źródła tego całego zamieszania. Skąd wziął się pomysł na udział w triathlonie?
Triathlon jest obecny w naszym życiu od kilku lat i wydaje mi się, że to po prostu musiało nastąpić prędzej czy później. Niezwykłe jest to, że Paweł zaskoczył mnie tym pomysłem, a ja zaskoczyłam go jeszcze bardziej, bo od razu powiedziałam – tak! Rozumiemy się bez słów. Wiedziałam, że zrobi wszystko – mamy przecież małe dzieci – żebym mogła trenować. I tak było. Może i czasem zadawał sobie pytanie: „chłopie! i po co ci to było?!” [śmiech], ale był szczęśliwy, gdy zmieniał mnie o 5 rano w opiece nad Anią, bo ja wymykałam się na poranny basen. Był dumny, gdy wracałam zziajana z wieczornego biegu czy z jazdy na rowerze. To są piękne chwile, które jednoczą. Założyłam na Facebooku swój profil TriMama, aby dzielić się swoimi przeżyciami w związku z przygotowaniami do zawodów.
Czyli wszystko przez Pawła!
Wychodzi na to, że chyba tak… [śmiech]
Od jak dawna twój mąż trenuje?
Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć, bo Paweł „coś” trenuje od zawsze. Sporty walki, koszykówka, surfing… On chyba sport ma we krwi. Pamiętam, jak zabrałam go po raz pierwszy na narty. Po pierwszym dniu zjechał z czarnej trasy. A samym triathlonem zainteresował się trzy lata temu. Od tego czasu ten sport nam towarzyszy. I to dzięki Pawłowi poznałam smak przekraczania triathlonowej mety!
Bardzo dużą wagę przykładasz do zdrowego stylu życia i nie tylko sport ma na to wpływ, bo nie ukrywasz, że masz za sobą ciężkie chwile w związku z chorobą.
Ciężkie chwile związane z moim zdrowiem to już przeszłość, ale przyznaję otwarcie, że musiałam się zmierzyć z ciężką chorobą. Zaczęło się od bólów głowy. Na początku były znośne, ale potem już nie do wytrzymania. I pogarszający się wzrok. Byłam w ciąży, mieliśmy nadzieję, że to tylko hormony… Po porodzie nie przeszło. A potem wysłano mnie na rezonans i porażająca diagnoza: guz mózgu. Co tu mówić? Marysia malutka, a ja muszę podpisać zgodę na operację. Chciałam to odłożyć, chciałam się nią nacieszyć. Ale wiedziałam, że się nie poddam.
I udało się!
Tak, ulga po operacji była niesamowita. Jestem, wróciłam! Straciłam co prawda węch i smak, ale zyskałam podwójny apetyt na życie! O bólu głowy już zapomniałam, o tym jaką jestem szczęściarą nigdy nie zapomnę.
Niesamowita jesteś i to nie jest tylko moja opinia. W dwa lata urodziłaś dwójkę dzieci, pokonałaś chorobę, wystartowałaś w triathlonie, a przy tym nie jesteś osobą, która uważa, że teraz każda matka musi wskoczyć na rower, przepłynąć kilka kilometrów i przebiec pół świata, by być fajna. A jak z tym stylem życia?
Oczywiście, że znam mnóstwo fajnych dziewczyn, które nie trenują, a są super mamami. Mają talenty, których ja nie posiadam. To mnie inspiruje. Zdrowy styl życia, zdrowa żywność – to funkcjonuje u nas lepiej lub gorzej od lat. Ostatnio na pewno lepiej. Chętnie opieramy się na lokalnych, świeżych i sezonowych produktach, odtwarzamy w kuchni różne fajne smaki z naszych podróży po świecie, dużo eksperymentujemy. Mogę powiedzieć, że tworzymy własny styl odżywiania – ma być smacznie, zdrowo i sportowo. Paweł komponuje i przyprawia, a ja dbam oto, żeby na talerzach było kolorowo i przyciągająco. Straciłam węch i smak po chorobie, ale to sprawiło, że zrozumiałam jaką wartość ma życie. Szkoda marnować czas na kłótnie, na leżenie w łóżku z bólem głowy po imprezie. Zdrowy styl życia pięknie owocuje w procesie wychowania. Nasza starsza córeczka bawi się w bieganie z butelką wody w ręce, uwielbia zajęcia na basenie z tatą, lubi rower i ćwiczy różne własne układy taneczne.
Masz ogromne szczęście, że możesz realizować swoją pasję – masz męża, który Cię wspiera w sporcie i wychowywaniu dzieci.
Tak, urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą! Gdybym powiedziała, że mąż mnie tylko wspiera, nie byłabym szczera, bo on po prostu jest w pełni obecny w moim życiu.
Jak godzicie pracę, opiekę nad dziećmi i Waszą aktywność?
Funkcjonujemy na zakładkę. Na szczęście nasze życie zawodowe to umożliwia – ja mam nienormowany czas pracy, a Paweł pracuje w domu. To bardzo ułatwia organizację wspólnego czasu i podział obowiązków. Od kilku lat to on intensywnie trenował, a teraz po prostu trochę zamieniliśmy się rolami i Paweł mnie zastępuje. No może nie do końca , bo Anula chyba zdecydowanie woli mleko mamy [śmiech]. Do tego wszystkiego zawsze możemy liczyć na rodzinę. Dziadkowie, ciocie, wujkowie bardzo nam pomagają i ich roli nie da się przecenić.
Co jest dla Ciebie ważne?
Zdrowie. Po tym co przeszłam w związku z chorobą, zupełnie inaczej je postrzegam, bo wiem jak może być kruche. I nie chodzi tylko o moje zdrowie, ale również o zdrowie moich najbliższych. Odkąd pojawiły się dzieci, to one są dla nas najważniejsze. Zdrowe, uśmiechnięte, po prostu szczęśliwe. Ważna też jest miłość. Taka, która nas napędza, pozwala razem przejść przez trudne chwile, ale przede wszystkim ta codzienna, często niedoceniana i zapominana, dzięki której można się cieszyć każdą chwilą. Mamy też wspólną pasję, która nie pozwala się nudzić. Mam to szczęście, że z Pawłem pasje dzielimy, możemy w nich spełniać się razem.
Na przykład triathlon…
Dziś mogę powiedzieć, że ostatnio do naszej listy został dopisany triathlon. Ale nie zapominam o czasie, który warto poświęcić bliskim, przyjaciołom i sobie. Ostatnio te chwile, które mogłam poświęcić samej sobie, były przepełnione sportem, ale muszę powiedzieć, że dobrze się z tym czułam. Może sport też stał się dla mnie ważny? Ważna jest praca, która daje bezpieczeństwo finansowe.
A co robisz, gdy nie biegasz i nie pływasz? Jak spędzasz wolny czas?
Gdy pomyślę o ostatnich sześciu miesiącach, to pytanie powinno raczej brzmieć: jak bym chciała spędzać wolny czas? [śmiech] Wiedziałam, że muszę to pogodzić z treningami, ale jak Marysia powiedziała: mamo, nie idź na basen, poczytaj, to nie szłam. Podjęłam decyzję, że chcę karmić Anulę piersią jak najdłużej i to się udało. Może widok przyszłej triathlonistki z laktatorem przy piersi w strefie zmian nie jest codziennym widokiem, ale nie chciałam robić nic wbrew sobie. Planujemy w tym roku za dwa tygodnie urlop w przyczepie na Helu, gdzie jest woda i dużo możliwości na aktywne, ale i leniwe spędzanie czasu. Już nie mogę się tego doczekać, bo zabiorę wszystkie nieprzeczytane od pól roku gazety, poleżę na leżaczku, złapię drzemkę. Przecież nie samym sportem człowiek żyje! Chociaż oczywiście sport mnie pochłonął. Walka z własnym ciałem, ograniczeniami w głowie.
No właśnie, co jeszcze cię interesuje?
Lepiej zapytaj, co mnie nie interesuje! [śmiech] Uwielbiam jeździć po świecie. Kiedyś wyprawialiśmy się daleko; dziś, gdy dziewczynki są jeszcze małe – bliżej. Ale na pewno nauczę je jazdy na nartach, chodzenia po górach z plecakiem…. Ach, no i mam świra na punkcie zdjęć. W moim domu znajdziesz liczne albumy rodzinne sprzed wieków. Teraz tworzę moje własne, dostałam nawet drukarkę do zdjęć na moje urodziny. Nie mogę też pominąć kuchni, tej zdrowej – uwielbiam gotować. Wszyscy się dziwią, jak można lubić gotowanie, nie mając węchu i smaku? Może jestem jakimś fenomenem? Może mam jakiś inny zmysł? Są też dzieci, to moja nieustająca pasja, moja miłość.
Ile razy wątpiłaś w to, czy się uda dotrwać do startu, a potem już na wyścigu do mety? Co Cię motywowało? Bo domyślam się, że nie zawsze jest różowo i lekko, tym bardziej w tak wyczynowej konkurencji jakiej jest triathlon.
Podczas przygotowań miałam czasami chwile zwątpienia. Jadąc o 5 rano na basen, przewracając się na rowerze, padając na twarz wieczorami. A tu jeszcze trening przede mną. Oczywiście zastanawiałam się, czy dotrwam. Ale skupiałam się na celu. Stojąc na starcie, nie miałam już wątpliwości. Musiało mi się udać! Jestem życiową optymistką! Nie wiem, kto ile dawał mi szans, że wystartuję po ciężkich przygotowaniach i ukończę wyścig, ale na pewno Paweł we mnie wierzył, rodzina i przyjaciele Tri Mamy. I to była moja największa motywacja. Niesamowicie wpływało na mnie to, że mnóstwo osób mi dopinguje, trzyma kciuki. To było wspaniałe i budujące uczucie, gdy dowiadywałam się, że ktoś dzięki mnie zaczął trenować, że kogoś zainspirowałam do zmian w życiu. Wtedy wiedziałam, że nie mogę odpuścić.
A jak twoje ciało reagowało na to całe szaleństwo?
Och, nie ukrywam, że to też był bardzo ważny motywator. Widziałam, jak moje ciało się zmienia, smukleje, twardnieje tam, gdzie przed chwilą było wiotkie. [śmiech]
Jaka jesteś, gdy zsiadasz z roweru, gdy zmieniasz strój sportowy na inny?
Taka sama! Chociaż po treningu może bardziej czerwona. [śmiech] Kiedy nie trenuję, jestem przede wszystkim mamą i żoną. Na co dzień noszę luźne, wygodne ubrania. Zawożę Marysię do przedszkola, jestem z Anią, piorę, gotuję, sprzątam. A kiedy trzeba – wkładam sukienkę, buty na obcasie i prowadzę twarde służbowe negocjacje .
Twój profil na Facebooku śledzi ponad 16 000 użytkowników. Pamiętasz moment, w którym „zaskoczyło” i przestałaś być tylko Natalią, a stałaś się twarzą TriMamy, która codziennie opisuje swoje zmagania?
Może nie uwierzysz, ale to, co się stało i co dzieje się z TriMamą, nadal codziennie mnie zaskakuje. Pierwszy tysiąc osób, które polubiły mój profil, zdziwił mnie bardzo, a może nawet zaszokował, a potem – sama nie wiem kiedy – wszystko potoczyło się szybko i bardzo intensywnie. TriMama stała się moją wizytówką, skrzynką kontaktową z ludźmi, którym o to samo w życiu chodzi. Dla mnie samej jestem zwyczajna, a moje zmagania nie są niezwykłe. Niezwykłe jest to, że nagle odkryłam, że jest tylu fajnych ludzi szukających przykładu, inspiracji, a może i pomocy w zrobieniu pierwszego kroku. Otrzymuję bardzo dużo wiadomości.
Czytasz je?
Oczywiście. Jeśli tylko mam czas, to tak. Piszą przecież do mnie ludzie, którzy chcą uwierzyć, że im też się uda.
I pochwalić cię.
Jasne.
I podziwiać.
Otrzymuję dużo wiadomości ze słowami uznania i gratulacjami. To też ważne. Ja mam pierwszy krok za sobą, dlatego z satysfakcją dzielę się swoimi doświadczeniami. Jako mama, jako triathlonistka. Jako TriMama.
Myślisz już o kolejnym starcie?
A jakżeby inaczej?! Ta adrenalina, ta euforia na mecie, i ta radość, że się udało – to wszystko ma ogromną moc i uskrzydla. Chciałabym już zawsze startować w Gdańskim Triathlonie. Tu jest moje miejsce na Ziemi. Za dwa tygodnie startuję w Gdyni w triathlonie na dystansie sprinterskim. Potem planuję starty biegowe.
Myślałam, że po pierwszym starcie na chwilę się zatrzymasz.
Oj nie. Największym wyzwaniem będzie półmaraton w październiku. Przyszły rok może być również niełatwy i intensywny sportowo. Paweł już zapisał się na zawody na dystansie Iron Man we Frankfurcie w lipcu 2015. To może być rok wyrzeczeń, ale ja już też chyba nie odpuszczę mojego Tri. Damy radę.
Źródło: http://www.ladymama.pl/cmspage/513/oscara-nie-zdobywa-sie-w-pojedynke-natalia-wodynska-stosik