Coraz bliżej święta! Zawsze mam wrażenie, że czekam na nie cały rok. I wiem, że ten miesiąc przedświąteczny da mi w kość, jak co roku zresztą.
W moim rodzinnym domu zawsze w tym czasie panował twórczy, ekscytujący chaos. Myślałam wtedy, że jak ja będę tworzyła swoje własne ognisko, to rozpiszę wszystko na drobne nutki, żeby było wiadomo, kiedy, kto i co ma robić. Jak do tej pory wciąż się uczę. Taki to magiczny czas. Wystawy i reklamy już „pachną” świątecznie. To powoduje, że moje serce zaczyna bić w rytmie „Przybieżeli do Betlejem…”, mózg iskrzy jak zimne ognie, a moje stawy…
No właśnie, co z moimi stawami? Co z moim żołądkiem? Te partie mojego ciała na pewno jęczą: o rany, znowu święta? Znowu bieganie po sklepach i bazarach, gimnastyka z mopem, dreptanie po kuchni, a potem wysiadywanie przy stole? Ratunku!
To prawda, nigdy nie robię tylu kilometrów na dziesięciu metrach kwadratowych co w ciągu tych paru grudniowych dni. Nigdy mój kręgosłup szyjny nie jest tak wygięty jak podczas godzinnego wgapiania się w czubek choinki, gdy sprawdzam, czy gwiazda na szczycie jest na pewno prosto. Nigdy moje stawy kolanowe tak się nie buntują jak podczas wieczorów przedwigilijnych, kiedy pomagam Świętemu Mikołajowi pakować prezenty. Mój żołądek też będzie miał co robić. Serio. No bo kto rozsądny stawia przed sobą dwanaście dań na kolację? He, he! Jak się na to wszystko przygotować?
Podobno pomaga dobra wizualizacja. Więc wyobrażam sobie poranek 28 grudnia. Godzina siódma. Idę biegać. Lekka, szczupła, elastyczna w stawach. Twarz wypoczęta, oddech wyrównany. Po przebiegnięciu dziesięciu kilometrów decyduję się na dwadzieścia następnych.
Ok, przesadziłam.
Obraz może być zgoła inny.
Poranek 28 grudnia. Godzina siódma. Drugi bok. Godzina jedenasta, raczej południe, wychodzę z domu, nie mogę dopiąć kurtki. Trudno się schylić, prawe kolano boli, kłucie w lewym biodrze, żołądek atakuje, a sumienie gryzie. Chciałam dojść do rzeki, ale w połowie drogi zawracam.
Brrr. Koszmar.
Może nie mam szans na wersję pierwszą, ale nie ma opcji, że zgodzę się na drugą.
Złoty środek? Prewencja i zapobieganie zawczasu.
Po pierwsze, rozruszać stawy − ćwiczyć, chodzić, truchtać, biegać! To sprawdzony sposób, żeby przygotować swoje ciało na zmasowany atak ze wszystkich stron (zapraszam na niedzielne poranki z TriMamą, informacje na FB).
Po drugie, nie wpadać w zakupowe szaleństwo i po prezenty ruszyć już teraz!
Zamówić u Świętego Mikołaja żel na obolałe stawy. Nie wyrywać sobie rąk dźwiganiem zakupów, zabierać ze sobą męża lub specjalny wózek.
Po trzecie, rozłożyć w czasie przedświąteczne prace, podzielić się zadaniami z najbliższymi (włączyć w to dzieci) i trzymać się tego planu (ciasto na pierniki zrobić pod koniec listopada).
Systematycznie gromadzić zapasy. W mojej spiżarni już czekają suszone owoce i grzybki. Dzięki rodzinnej współpracy czekają też słoiki z kiszoną kapustą i dyniowo-cytrusową konfiturą do świątecznej tarty.
Nie przejmować się drobiazgami. Niech ta gwiazda na choince wisi sobie trochę krzywo, a stroik na drzwiach i tak będzie piękny, choć będzie wisieć za nisko!
Prezenty pakować na stojąco − z kolędami w tle. Dla rozluźnienia pokrążyć głową, pokołysać biodrami, poćwiczyć kolana. Taka prozdrowotna świąteczna samba.
A potem, siedząc nad talerzem pierogów z kapustą i grzybami, zrozumieć w porę, że ten siódmy (o rany, już tyle???!) smakuje tak samo jak poprzednich sześć.
Już dzisiaj przygotować kącik z matą albo miejsce do ćwiczeń na dywanie.
Znaleźć i robić ćwiczenia wzmacniające mięśnie i stawy. Może elementy mojej ulubionej jogi? Myślę, że „pies z głową w dół” to będzie mój sposób na odprężenie pomiędzy stolnicą a choinką.
Panie i Panowie!
Bądźmy rozciągnięci, wyrolowani, wyskłonowani, giętcy i WYLUZOWANI!
To najlepszy sposób na udane, ruchliwe, zdrowe święta.
Współpraca z marką Voltaren od GSK #spon #rozruszajstawy