Kiedy kilka dni temu siedziałam nad lekcjami z Anką, jej gasnący entuzjazm tak bardzo mi się udzielił, że jedyne co mi przyszło do głowy to pomilczeć w niedoli. Czas wlekł się niemiłosiernie, a jeszcze Mani miałam w czymś tam pomóc z gramatyki. Wdech. Wydech. Gęste to powietrze jakby. Paweł zajrzał do nas, uśmiechnięty i ciekawski… ale już od progu zdusiła go atmosfera…Ciemność i szaruga za oknem, więc byle do wiosny… Wieczorem skonana ze zmęczenia próbowałam złapać oddech w pościeli. Myśli uwięzione pomiędzy programem nauczania początkowego a wyzwaniami, jakie stoją przed trzecioklasistką nie pozwalały jednak wrócić do harmonii. A jeszcze syn mój jedyny i jego własny mikro świat nie może być pominięty! „Pokrojona równo na trzy” zbierałam się do kupy.Emocje i wspomnienia z tego dnia pomieszane zupełnie z codziennością, która brutalnie odziera nas wszystkich ze spokoju, a czasem nawet z nadziei. Zamknęłam oczy w ciszy. Miękka poduszka utuliła trochę. Szukałam w pamięci kojących widoków, kiedy Paweł położył mi dłoń na ramieniu. „Trudny dzień co?” – spytał. „Nic nie mów” … wyszeptałam bez mocy. „To nic nie planuj na czwartek i piątek. Wyjedziemy gdzieś. Chcę Ci coś pokazać”… I wyszedł. Chyba ze zmęczenia, nie do końca świadoma jego słów zasnęłam w 5 sekund- to dobra strona tego wszystkiego co dookoła. Nie zdążyłam się nawet dobrze zastanowić nad jego słowami, ani zamartwić.Rano stres wjechał na pokład, a wewnętrzna Matka Polka Zdalna stanęła w progu w sprzeciwie! „Jak to? Co? Gdzieś jedziemy? A to wszystko co ja mam do zrobienia?? Mam lekcje przecież!”. W końcu poddałam się i myślę jaki to on kochany, że robi mi niespodziankę. Próbuję się czegoś dowiedzieć o tym co planuje. Obie dziewczynki tajemniczo się uśmiechają i mówią „Mamo, zobaczysz, będzie extra!”. Pytam ile będziemy jechać, Paweł odpowiada 4-5 godzin. W głowie przystawiłam wirtualny cyrkiel do mapy i wyszło mi, że to może być Szczecin, Radom lub MazuryMówię „ok, idę pakować walizkę”. Paweł spojrzał na mnie z uśmiechem i rzucił „tylko nie wiem jak Ty ją zabierzesz”, a na moje zdziwione spojrzenie dodał “nikt nie mówił, że jedziemy samochodem!…No i tym samym, Paweł spokojnym i pewnym ruchem podał mi na kask rowerowy i powiedział. „Czas pooddychać powietrzem Mamuśka. Chodź, coś Ci pokażę!”.No coż 72 kilometry!!! później okazało się, że Krynica Morska o tej porze roku, z gorszą pogodą, ale bez tłumów jest równie piękna jak bywa latem.Całą trasę mroźny i rześki wiatr wywiewał wspomnienia o każdej ciężkiej chwili ostatnich dni. Z każdym kilometrem czułam większą lekkość w głowie (i nieco większy ciężar w udach Cudownie było czuć, jak zostawiam za sobą to, co trudne i łapczywie, dużymi haustami czerpię nową energię. Policzki miałam różowe jak bluza TriMamy … aż nabrzmiałe od uśmiechu i odprężenia. Dotarliśmy do celu. Czas się uspokoił, płynął miarowo, w normalnym tempie. Powietrze lekkie, przyjemne i treściwe. Paweł mocno mnie przytulił. Staliśmy tak chwilę w ciszy wyrównując oddech. Co mi chciałeś pokazać?? Przypomniało mi się, że przecież coś chciał. „SPOKÓJ. Chyba teraz najbardziej Ci potrzebny. Daję Ci go w prezencie urodzinowym”. P.S.1 Pisząc ten post, w nogach dziś kolejne 35 kilometrów, tym razem z Krynicy do Piasków. Auć! Boli.P.S.2 Szczęściara ze mnie!