Słyszałam kiedyś o pewnym eksperymencie przeprowadzonym na AWF-ie. Na salę gimnastyczną zaproszono grupę studentów (studenci AWF-u należą do tych sprawnych) oraz pięcioletniego chłopca w roli „trenera”. Zadanie było proste – puszczamy muzykę, dajemy do dyspozycji piłki, drążki, maty, skocznie. Młody bawi się w najlepsze, na wysokich obrotach (skacze, biega, robi fikołki, strzela z palca jak z pistoletu, czołga się – ot, zwykła zabawa), a studenci przez dwadzieścia minut mają robić dokładnie to, co robi pięciolatek.
Pierwsi studenci zaczęli wymiękać po około dziesięciu minutach. Do końca zabawy dotrwało raptem kilka osób.
O moim Pawle, kiedy miał sześć lat, pewien góral podczas ferii w Zakopanem powiedział: pistolet, który wystrzeli, zanim go naładujesz! Kiedy jesteśmy mali, wielu z nas cechują ciekawość i ruchliwość. Na pewno widzieliście to u siebie, waszych kolegów i koleżanek, a teraz widzicie u swoich dzieci i ich rówieśników. Dzieci nie biegają dla biegania, one biegają dla zabawy. Przez ruch poznają świat.
Niestety z wiekiem duża część z nas traci ten dziecięcy pęd. Wpływa na to wiele czynników. Chodzenie w szkole na WF to dla wielu obciach, powszechne jest kombinowanie zwolnień z zajęć. Potem studia i brak czasu na ruch. Jeżeli dołożymy do tego siedzący tryb życia już od początku kariery zawodowej, od razu widać, dlaczego tak wiele osób zmienia się ze zdrowych dzieci w niezbyt zdrowych dorosłych. Im dłużej trwa taki rozbrat z aktywnością, tym trudniej do niej wrócić. Pojawiają się bóle stawów, nadwaga, zadyszka po przetruchtaniu kilkudziesięciu metrów.
A jednak to, co naturalne i zdrowe dla dzieci, zdrowe (ale niestety nie do końca naturalne) jest też dla dorosłych. Nie każdy musi od razu przebiec maraton. Może na początek wystarczy wyjść na dwudziestominutowy spacer? Złapać rytm, spacerować trzy razy w tygodniu. Potem nazwać (tylko w swojej głowie – to działa!) te spacery treningami i spróbować truchtać przez trzydzieści sekund.
Chyba każdy słyszał, jak dobry wpływ na zdrowie ma bieganie. Dzięki temu rodzajowi aktywności zdecydowanie zmniejsza się ryzyko wystąpienia chorób serca, depresji, cukrzycy, następuje obniżenie masy ciała, podkręcenie metabolizmu, zdrowsza staje się skóra. Wymieniać można by bez końca.
Ok, o powyższym wiemy i pewnie w większości się z tym zgadzamy. No to dlaczego tylko niewiele osób jest aktywnych fizycznie? Przytoczę kilka standardowych tłumaczeń:
- Jak byłem młody, to byłem najszybszy w szkole. Ale to było dawno, teraz to nie dla mnie.
- Jestem za gruby, moje stawy tego nie wytrzymają.
- Wstydzę się wyjść pobiegać, bo jestem bez formy.
- Przechodzę gorszy okres, może pobiegam, jak mi się polepszy.
- Jestem za stary!
A co, gdyby bieganie było receptą na te problemy? Nie nagrodą typu: jak już będzie u mnie wszystko super, to pójdę biegać. Idźcie biegać właśnie dlatego, że nie jest dobrze! Na rozpoczęcie biegania nie ma złej pory. Można spróbować, nawet jeśli ma się nadwagę, jest się w totalnym dołku formy, w depresji albo myśli się o sobie jak o „pulchnym staruszku”. Wiem, że zrobienie pierwszego kroku nie jest proste. Gdyby było proste, nie dawałoby tyle radości. Ale czy myślicie, że to niemożliwe? Nie musicie od razu biec maratonu… chociaż może wam się zaraz zachce! Pozwólcie, że podzielę się z wami historią przyjaciela rodziny.
Andrzej zawsze był aktywny, kiedyś jeździł konno i grał w tenisa. Pamiętam, że zawsze palił fajkę i nie miał (dziś też nie ma – to cytat!) postury biegacza. Bliżej mu do sekcji trójboju. Andrzej przestał grać w tenisa, bo wyłożył mu się partner do gry. Mniej więcej w tym samym czasie jego młodszy syn zaczął biegać. Andrzej, pięćdziesięciosześcioletni „pulchny staruszek” (jak mówi dziś o sobie sprzed kilkunastu lat), zapragnął pobiegać razem z nim. Czyż nie ma lepszej motywacji do rozpoczęcia przygody z bieganiem? To było w 2006 roku. Jak sam mówi, bieganie otworzyło mu oczy. Okazało się, że może swoim tempem biec godzinami. Biegając, poznawał nowe miejsca – nie tylko na wakacjach, ale też w swojej okolicy. Kiedy powiedział znajomym w pracy, że zamarzył mu się maraton, to lekko pukali się w głowy…
Dwanaście lat później… Andrzej ma za sobą dziewięć maratonów i kilka startów w triathlonie! W tym roku planuje półmaraton, maraton, bieg na dziesięć kilometrów i trzy tri starty. Ewidentnie uzależnił się od tego! Jak mówi, każdy trening sprawia mu przyjemność. Kontuzje też się zdarzają. Kiedyś na prawie rok ze sportu wykluczyło go ścięgno Achillesa. Przy drobniejszych urazach stosuje żele działające przeciwzapalnie i przeciwbólowo i biegnie dalej. Zawsze słucha swojego ciała. Na pytanie, kiedy zamierza skończyć, odpowiada: „Nigdy! Ja chyba już tak do śmierci będę. Gdybym nie trenował, mógłbym być zgorzkniały i narzekałbym na różne dolegliwości. Jeżeli mój organizm powie kiedyś, że to za dużo, to będę biegał nie dziesięć kilometrów, a trzy. Chcę cieszyć się każdą chwilą. A to, że mogę startować z moimi synami, to dodatkowy bonus!”.
Nie sposób też nie napisać o wsparciu żony, która jeździ z Andrzejem na wszystkie zawody. „Trochę się martwi, to normalne. Ale wspiera mnie na każdym kroku. Taka żona to skarb”.
Andrzej, jesteś wzorem! Dla mnie to właśnie ty jesteś człowiekiem z żelaza, prawdziwym Iron Manem.
P.S. Cieszę się, że i ja dołożyłam do tej historii swoją cegiełkę. Do startu w triathlonie zmotywowaliśmy go razem, drugi syn i właśnie ja.
Dziś nie ma wymówek. Nie od przyszłego miesiąca, nie od poniedziałku, nawet nie od jutra. Nieważne, czy masz dwadzieścia, czterdzieści pięć czy siedemdziesiąt lat. Na zrobienie czegoś dobrego, dla siebie czy dla innych, nigdy nie jest za późno.
Współpraca z marką Voltaren od GSK #spon #rozruszajstawy
Gratulacje dla Pana Andrzeja za wytrwałość, na bieganie zawsze jest czas 😀
Naprawdę jest niesamowity! Tylko brać przykład. No właśnie – chyba zaraz idę na szybki marsz z wózkiem! Pozdrawiam