Wróciłam! Moja relacja z Enea Bydgoszcz Triathlon

Lipcowy weekend w Bydgoszczy już od pięciu lat wpisany jest w nasz rodzinny kalendarz. Czas urodzin Pawła i mojego taty (obaj urodzeni 5 lipca) spędzamy właśnie tam. A wszystko za sprawą triathlonu nad Brdą 🙂

Kiedy rok temu, dokładnie dwa miesiące po porodzie, płynęłam w sztafecie, to w chwili wbiegania na metę ściskając za rękę moją mamę i kuzynkę pomyślałam: „za rok tu wrócę i zmierzę się z Brdą…pod prąd”.

Ci z Was, którzy czytają mojego bloga, obserwują fb i insta Ci wiedzą jak wyglądały moje przygotowania do tegorocznego startu w Bydgoszczy. Tak na dobre zaczęły się parę miesięcy temu, kiedy zaczęłam kilka razy w tygodniu biegać i jeździć z kolegami albo Pawłem na dawno nieużywanej szosie. Do tego pływanie coraz fajniej zaczęło mi wychodzić, tylko w głowie rozkminiałam jak to będzie płynąć pod prąd. Paweł się śmiał, że gdybym cały rok trenowała tyle co ostatnio, to byłoby ze mną całkiem nieźle! 🙂

W tym roku do Bydgoszczy ponownie wybraliśmy się całą rodziną. Najbliższą, i tą dużą – trimamową. Pakowanie nie było łatwe! Pianki, kaski, okularki, rowery, pasy na numer i jak zawsze pierdylion innych potrzebnych bardziej i mniej rzeczy!
Do tego coraz więcej osób z najbliższej rodziny startuje!!!

Pomocnik!

Ja, start indywidualny na dystansie 1/4 IM (950m pływanie, 42km rower, 10,8km bieganie) , dziewczynki zawody biegowe dla dzieci, Paweł ze swoimi rodzicami sztafeta, mój brat i moja mama start indywidualny na dystansie 1/8 IM (475m pływanie, 21km rower, 5,6 km bieganie)! Mama w tym roku obchodziła 60tkę i postanowiła zadebiutować w triathlonie…kolejny raz pokazała, że potrafi sięgać po marzenia, ale między innymi o tym w kolejnej odsłonie relacji.

Mimo, że moja codzienność pozbawiona jest zapachów i smaku, to czuję, że w ten triathlonowy, lipcowy weekend powietrze w Bydgoszczy jest inne. Jakieś takie magiczne! W hotelu przy recepcji sami triathloniści, a widok rowerów w windzie nikogo nie dziwi. W ogóle ma się wrażenie, że na ulicach mija się samych zawodników i ich rodziny!

Triathlon triathlonem, ale przecież urodziny Pawła i taty jakoś uczcić chcieliśmy! Spędziliśmy fajny, rodzinny (17 osób przy stole) wieczór, z pysznym jedzeniem i prosecco (kto mógł ten pił :). Nawet udało się zdmuchnąć świeczki na urodzinowym torcie (dzięki Paulina!).

Z Pawłem ulotniliśmy się wcześniej, żeby wprowadzić mój rower do strefy zmian. Czułam lekki przedstartowy stres. Ostatni raz takie emocje przeżywałam startując…dwa lata temu!

Mina lekko przerażona

W strefie spędziłam kilkanaście minut próbując zapamiętać gdzie jest miejsce mojego roweru. Chciałam uniknąć sytuacji, która przytrafiła mi się kiedyś. Do dziś pamiętam jak latałam w amoku alejkami w poszukiwaniu mojego Krossa! 🙂

Potem szybka wizyta na Expo i wyjście z równie szybkim, nowym strojem startowym od Immabee. 🙂 Kolory, kwiaty! Jak to mówią? Co nie dobiegam to dowyglądam 🙂

Wspaniała Julia, nastepnego dnia też w kwiatowym stroju pokazała moc na dystansie 1/4!

Mówi się, że najważniejsza noc przed zawodami, to nie ta ostatnia, tylko przedostatnia – to wtedy trzeba się wyspać, bo w nocy przed startem i tak będzie stres i śpi się słabo. Emocje były, ale to zwłaszcza mój roczniak nie pozwalał mi zasnąć. Całą noc ciumkał. 14 miesięcy karmienia piersią, nieprzespana ani jedna noc, ba, nawet sen ciągiem kilka godzin to rzecz mało spotykana u nas…To wszystko robi swoje, ale nie rozczulam się nad sobą, bo mam cel i po 7 rano wyszliśmy z Pawłem z hotelu.

Ten poranek był niezwykle spokojny, dzieci zostały z dziadkami w hotelu, my z Pawłem zjedliśmy śniadanie (dwie bułki z miodem i banan) na ławce w parku. Co chwilę spotykaliśmy znajomych, miałam okazję poznać się i wyściskać z tymi poznanymi w końcu w realu. Potem dołączyła do nas mama, mój support team!

W strefie wspólnie z Łukaszem, znanym jako RunEat daliśmy krótki wywiad do telewizji. Zapytałam Łukasza jaką ma strategię na dzisiejszy start. Odpowiedział, że „tener kazał mocno popłynąć, a rower do porzygu!”. Potem, podczas mojej jazdy na rowerze co chwilę „do porzygu” wracało do mnie i zastanawiałam się jakie to uczucie. Mi dotąd nieznane, bo jednak strefa komfortu jest dla mnie najważniejsza, haha!

Spotykamy się co roku w Bydgoszczy! Uwielbiam Łukasza!
Przytulanie? Niz tych rzeczy! To przedstartowe rozciąganie obręczy barkowej 🙂

Paweł jak zawsze okazał się niezastąpiony w pomocy przy ubieraniu pianki! Chwila rozciągania, kilka przebieżek, szybkie wejście do wody i przywitanie się z Brdą. Za chwilę miałam zmierzyć się z jej prądem…

Całus na dobry start i ustawiłam się wśród czerwonych czepków. Znowu krótkie rozmowy, ktoś dziękował za codzienną motywację, ktoś mówił, że żona czyta mojego bloga, inny, że mocno kibicuje. Takie rozmowy dają mi kopa, a ta motywacja działa w obie strony!

START!!!

To było wspaniałe 20 minut! Płynęłam skupiona, równo i spokojnie. Patrzyłam na glony pod wodą, które wydawały mi się niesamowicie zielone. Każdy ruch ręką był bardzo świadomy, pyk, pyk, oddech, pyk, pyk, oddech. Nawet pomyślałam sobie, czy to faktycznie jest pływanie pod prąd. Naprawdę, nigdy jeszcze tak dobrze mi się nie płynęło.

O technice myślałam,ale chyba tu tego nie widać 🙂
Ależ miałam iście królewskie wyjście z wody! 🙂 Dzięki chłopaki!

W strefie zakładam kask, ubieram skarpetki, buty i lecę. Ktoś krzyczy: „numeeeeeer”. No tak, numer przewieszony na kierownicy.

Wsiadam i jadę tak przez 42 kilometry. Myślę co mówił Paweł „nie zwiedzaj Bydgoszczy tylko ciśnij”. Wtedy też przychodzą mi do głowy słowa Run Eata „do porzygu”. Z tego zamyślenia wyrywa mnie jadący na pasie obok van…jedzie obok, nie wyprzedza. Sprawdzam czy na liczniku na pewno nie ma 50km/h…nie ma. Otwiera się szyba i widzę kolegę Andrzeja! Nawet nie wiecie jak U2 wpada w ucho podczas jazdy. Noga jakby zaczęła podawać 🙂 Andrzej dzięki za film! Dojechałam do T2 w dobrej formie! Czas może dla kolarzy nie rewelacyjny, ale jak na mnie to leciałam jak rakieta, haha!

fot. Maratomania

Na biegu czułam się dobrze. To znaczy oczywiście, że było momentami ciężko. Ale jakoś tak mam, że potrafię sobie to w głowie poukładać: ciało mówi „zwolnij, zejdź z trasy, będzie Ci łatwiej”. Kuszące! W takich momentach wszystko zależy od tego jak Twoja głowa zareaguje na te zaczepki! Mam to szczęście, że moja zazwyczaj mówi, „łatwiej nie znaczy lepiej, dasz radę”. A kiedy do tego słyszę na trasie: „Dajesz TriMama, dzieci czekają na mecie”, to nie mam wątpliwości, trzeba do tej mety gnać!

Fot. Maratomania

Na ostatnich kilkuset metrach dostałam powera, zaczęłam wyprzedzać, przed metą dołączyły do mnie nasze córeczki. Wbiegłam na czerwony dywan z moimi dziewczynkami! To niesamowite uczucie. Ryczałam wbiegając na tę metę. Czułam jakbym wróciła z dalekiej podróży.
Te 3 godziny i 4 minuty zawodów były zrobione z mocną głową i cieszącym się sercem!

fot.Pawel Naskrent/maratomania.pl

Chyba brakowało mi tych emocji, tej adrenaliny, atmosferty zawodów. Oczywiście z naszą trójką nie brakuje mi codziennych bodźców! 🙂 Ciężko było się przygotować, ale się udało! Znów jestem ¼ IM! Zmęczenie na pewno nie ułatwia trenowania. Zawsze powtarzam, najpierw mama potem tri. I tego dnia, tuląc i karmiąc Adasia poczułam kolejny wymiar TriMamy.

Adaś uzupełnia płyny na mecie 🙂

DZIĘKUJĘ Wam za wszystkie kciuki! Za każdą wiadomość i rozmowę! Za to, że kiedy cały czas staram się być lepszą sobą wy mi w tym pomagacie. Za to, że tu jesteście! To mnie bardzo motywuje!!!

P.S. – mój start to było dopiero preludium. Tego wieczora startowały (z powodzeniem!) jeszcze nasze córki, a następnego dnia TriMamowe sztafety, w tym Paweł i moi teściowie, mój brat i moja mama na 1/8 również z powodzeniem!!! Ale o tym wszystkim w następnym wpisie. 🙂

TriDziewczyny! Trzy medale!

komentarze 3Dodaj komentarz

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są zaznaczone