To już definitywny koniec lata, wakacji.
Pora na usunięcie tatuaży, wyplecenie warkoczyków z włosów, schowanie tony letnich sukienek, wiaderek i łopatek.
Wielkie rodzinne greckie wakacje. 6 x dziadkowie, 4 x rodzice, 3 x wnuczęta..
Jak było? Gorąco i leniwie. Mieliśmy więcej czasu dla siebie. Udało się więc i trochę potrenować i zwiedzić wyspę, trochę poczytać i nagadać.
Najeść sałatką grecką i napić greckiego wina (podobno bywają lepsze ale dla mnie to wszystko i tak jednakowo (nie) smakuje…). Grecja zaoferowała nam to, co ma najlepsze. Słońce, piękne widoki i luz przez duże ‘L’. Taki, że nie mogliśmy sobie przypomnieć w środku tygodnia jaki jest dzisiaj dzień. 🙂 A czas mierzyliśmy uczuciem głodu i zachodem słońca.
Patrzyliśmy z dumą jak Marysia nurkuje coraz głębiej i coraz dłużej, a Anka coraz pewniej macha swoimi tłuściutkimi nóżkami w wodzie i śmiga na zjeżdżalni.
Na to wszystko nie było czasu na „naszym” Półwyspie. Tam byliśmy sami. Mając Ankę, która swoją osobą potrafi angażować całą rodzinę przez 24 h nie było praktycznie czasu na nic innego.
Ale dla nas Półwysep to inny wymiar, to inny Świat. Zdążyliśmy się już uzależnić od życia na piasku, wiatru i trzepotu kajtów.
Od kolejek pod wieczorny prysznic i najświeższego pod słońcem dorsza z frytkami. I chyba dość mocno się uzależniłam od sklepu firmowego Roxy, biorąc pod uwagę ilość kasy, jaką tam zostawiłam (ale przysięgam, wszystko było absolutnie niezbędne! :)).
A wieczorem, jak już zapadała noc i pojawiała się wyczekiwana cisza to okazywało się, że mamy jeszcze jedno uzależnienie. Od lampki prosecco – prosto z lodówki. 🙂 Siadaliśmy na piasku przed przyczepą i gapiliśmy się w niebo, licząc na spadającą gwiazdę, żeby móc wyszeptać „chcę tu przyjechać znowu za rok”.
P.S. Pani Jesień już się ciepło wita. Postanowiłam sobie znaleźć jakieś małe (na razie) przyjemności, na które będę czekała w każdym miesiącu, aż do wiosny, żeby jakoś przeżyć ten czas. W październiku (mamy już pozwolenie od dziadków :)) chcemy się wybrać gdzieś sami na weekend. W listopadzie jadę do Dublina. W grudniu są moje i Mani urodziny, Święta i Wigilia spędzona poza domem, w styczniu urodziny Anuli, w lutym pójdę do teatru. Ale za to w marcu… w marcu zakwitną krokusy. I zacznie się wiosna. Prawda, że to nie będzie koszmarne pół roku – ale szybko mijające, raptem 6 miesięcy? 🙂