Jesień muszę zaplanować. Będzie szaro i smutno? Nigdy! Czy mamy gen motywacji? Czy w ogóle coś takiego istnieje? I gdzie jest to zapisane, czy łatwo przychodzi nam radzenie sobie z jesienną chandrą? I czy to coś, co nas pcha do działania, jest zapisane na zawsze w naszym kodzie? Co nam każe otworzyć oczy i opuścić nogi z łóżka? Co pozwala na przeżycie ciężkiego dnia i zaplanowanie następnego jeszcze bardziej wyczerpującego? Niestety nie umiem sama na to odpowiedzieć. Czasami wydaje mi się, że po prostu odziedziczyłam po mamie jakiś gen aktywności (wolę nie myśleć że mam podobnie jak ona tendencję do chaosu 🙂
Jedno co wiem na 100 % – to, jaki zbawienny jest wpływ pozytywnego myślenia. To jest absolutnie nie do przecenienia. Bo jak bardzo chcesz, to wszystko się uda. Prędzej czy później, ale wyjdzie. Mogę się tu mądrzyć (pewnie jak niejeden i niejedna z Was), bo sama sprawdziłam to na własnej skórze. Planuję, więc muszę wierzyć, że się uda. A kto niby ma mi zabronić coś zrobić? Mam w głowie mój własny mózg, po ziemi chodzą moje własne dwie nogi. No to w końcu ja decyduję, w którą stronę skręcić i jak daleko dojść. Problem tylko, żeby się nie zniechęcić za szybko. Bo czasami łatwo nie będzie. Tego nikt nie zagwarantuje. Może trzeba będzie pod górkę zasuwać, a może nawet na sam szczyt, tylko sęk w tym, żeby nie odpuszczać. Nie stawać, nie zawracać.
Żadna z nas nie jest cyborgiem. Jesteśmy ludźmi z wątpliwościami, słabościami, gorszymi dniami. Wściekamy się, płaczemy, jest nam zimno i czasami ogarnia nas chandra. Tylko ważne, jak szybko się pozbieramy. Ile czasu będziemy się nad sobą użalać. Dla kogoś to będzie jak podniesienie głowy, dla innego jak wstanie z łóżka po ciężkiej chorobie. Czy można się tego nauczyć? Czy jest jakaś cudowna rada, żeby wzmocnić w sobie chęć do działania i motywację? I jak dokończyć to, co się zaczęło (nie mam na myśli otwartej torebki z żelkami 🙂
Ostatnio poznałam Malikę, autorkę książki „Przyprawy”. Jej wiara w magiczną siłę ziół i przypraw jest niesamowita. W ich działanie antynowotworowe, antydepresyjne. Opowiedziała mi historię mistrza kuchni Granta Achatza, który tak jak ja, stracił węch. Ale gotował dalej. I w końcu go odzyskał. Dziś jest mistrzem w łączeniu smaków. W moim przypadku to już całe cztery lat bez węchu i smaku i lekarze nie pozostawiają złudzeń. Tak już zostanie. Ale co tam. Marzyć zawsze można i wierzyć zawsze trzeba. Natychmiast po spotkaniu z Maliką pognałam do sklepu po zapas kurkumy, kardamonu i cynamonu. Jej książkę położyłam przy łóżku. Poczytam o jednej przyprawie codziennie. Na Dobranoc. A motywacja do gotowania? Ważne jest włożone serce. Przez serce do żołądka!
I druga najważniejsza rzecz to przekonanie, że w życiu nigdy nie jest za późno. Zawsze można coś zmienić, coś popchnąć, przesunąć, odwrócić. Czym się tu więc martwić? Jeżeli jeszcze nie wiesz, do czego dążysz, czego chcesz, wahasz się, w która stronę skręcić, to halo! Masz dużą szansę, że znajdziesz się niedługo w najlepszym miejscu na ziemi. Trzeba tylko ruszyć do przodu i otworzyć jedne albo i drugie drzwi. Czasami może nawet trzeba będzie je wyważyć. Przekonałam się, jak mała jest mała szansa na to, że szczęście akurat będzie przechodzić obok i zapuka w nasze okno. Ludzie popełniają cały czas błędy dlatego trzeba się na nich uczyć (na cudzych również, żeby nie musieć popełniać naszych własnych).
I druga najważniejsza rzecz to przekonanie, że w życiu nigdy nie jest za późno. Zawsze można coś zmienić, coś popchnąć, przesunąć, odwrócić. Czym się tu więc martwić? Jeżeli jeszcze nie wiesz, do czego dążysz, czego chcesz, wahasz się, w która stronę skręcić, to halo! Masz dużą szansę, że znajdziesz się niedługo w najlepszym miejscu na ziemi. Trzeba tylko ruszyć do przodu i otworzyć jedne albo i drugie drzwi. Czasami może nawet trzeba będzie je wyważyć. Przekonałam się, jak mała jest mała szansa na to, że szczęście akurat będzie przechodzić obok i zapuka w nasze okno. Ludzie popełniają cały czas błędy dlatego trzeba się na nich uczyć (na cudzych również, żeby nie musieć popełniać naszych własnych).
Wypisałam sobie 5 motywujących myśli, które mam nadzieję sprawią, że mój strój do zimowego biegania będzie prany 3 razy w tygodniu (no musi wyschnąć no nie? 🙂
1. Wolę swoje ciało, jak trzyma się kości. Jak się nie trzęsie, nie wypływa, nie wylewa, nie wystaje. Wolę swoje ubrania, jak wyglądają odrobinę za duże niż za ciasne. Wolę twardsze „siedzenie"” i zarys bicepsa. A najlepsze uczucie ever? W przymierzalni twój numer, który nosisz od zawsze, wisi nagle jak na wieszaku. Sprawdzasz metkę…i co???!! Nie ma pomyłki! Za duże (spodnie, spódnica, sukienka, cokolwiek). Kupujesz numer mniejszy. Metki nie wyrzucaj za żadne skarby świata.
2. Nie cierpię być na diecie. Co by nie mówić, ale liczenie czego i ile działa na mnie depresyjnie!
3. Uwielbiam być na mecie. Jeżeli macie starty za sobą, to wiecie o czym mówię. Ten doping rodziny, znajomych, nieznajomych na mecie. Jakbyś była jakąś gwiazdą filmową. Ludzie klaszczą. Bo wiedzą, że dajesz z siebie wszystko, że się starasz. I ten medal, który ci zawieszają zawsze z uśmiechem na szyi. Udało się. Dla tego uczucia warto. Nie wiesz o czym mówię? Nigdy tego nie spróbowałaś? No to nie czekaj. Uda ci się. Dawaj! Będziesz dumna z siebie. Serio.
4. Trening daje mi dystans. Nie myślę o kilometrach, ale o innym spojrzeniu na życie codzienne. Jeżeli robi mi się tak, że zaczynam mieć tendencje do wyolbrzymiania wszystkich problemów, do zamartwienia się o wszystkich (zawsze i wszędzie), to bieganie czy basen mi pomaga. Jestem bardziej zrelaksowana, a przez to wszystko staje się jakby łatwiejsze. Jakbym przewietrzyła głowę.
5. Ludzie, których spotykam na startach. Tyle niesamowitych osób poznałam. Pokiereszowanych przez los, pasjonatów, idealistów, bohaterów. Gwiazdy, które okazywały się skromne i fajne. I takich zwykłych, którzy mają na co dzień swoje mniejsze lub większe problemy, ale dla których robienie czegoś fajnego, czegoś dla siebie, dla innych, jest ważne.
Bez ludzi nie byłoby tak fajnie. Dla mnie ci wszyscy, których spotkałam, którzy do mnie piszą, są motorem i sensem.
2. Nie cierpię być na diecie. Co by nie mówić, ale liczenie czego i ile działa na mnie depresyjnie!
3. Uwielbiam być na mecie. Jeżeli macie starty za sobą, to wiecie o czym mówię. Ten doping rodziny, znajomych, nieznajomych na mecie. Jakbyś była jakąś gwiazdą filmową. Ludzie klaszczą. Bo wiedzą, że dajesz z siebie wszystko, że się starasz. I ten medal, który ci zawieszają zawsze z uśmiechem na szyi. Udało się. Dla tego uczucia warto. Nie wiesz o czym mówię? Nigdy tego nie spróbowałaś? No to nie czekaj. Uda ci się. Dawaj! Będziesz dumna z siebie. Serio.
4. Trening daje mi dystans. Nie myślę o kilometrach, ale o innym spojrzeniu na życie codzienne. Jeżeli robi mi się tak, że zaczynam mieć tendencje do wyolbrzymiania wszystkich problemów, do zamartwienia się o wszystkich (zawsze i wszędzie), to bieganie czy basen mi pomaga. Jestem bardziej zrelaksowana, a przez to wszystko staje się jakby łatwiejsze. Jakbym przewietrzyła głowę.
5. Ludzie, których spotykam na startach. Tyle niesamowitych osób poznałam. Pokiereszowanych przez los, pasjonatów, idealistów, bohaterów. Gwiazdy, które okazywały się skromne i fajne. I takich zwykłych, którzy mają na co dzień swoje mniejsze lub większe problemy, ale dla których robienie czegoś fajnego, czegoś dla siebie, dla innych, jest ważne.
Bez ludzi nie byłoby tak fajnie. Dla mnie ci wszyscy, których spotkałam, którzy do mnie piszą, są motorem i sensem.
To jest moja MOTYWACJA.