Szklarska Poręba według Wikipedii: „ Warunki klimatyczne miasta porównywalne są do walorów miejscowości alpejskich położonych na wysokości 2000 m n.p.m. Odkryli to sportowcy. Polscy kadrowicze często bywają w mieście na obozach kondycyjnych”.
Jak dla mnie bomba!
Paweł pamięta jak na rodzinne wakacje w góry jechali maluchem. Zajmowało im to kilkanaście godzin. Opowiada, że było super – siedzieli z siostrą i kuzynką na tylnym siedzeniu i grali w tysiąca!!!
Tym razem jednak nie mieliśmy dwóch tygodni urlopu na cały wyjazd tylko kilka dni. Odpalam Iphone’a, mapy: Do Szklarskiej dojedziemy w 6h25 minut podpowiada głos z nawigacji, ok – zupełnie znośnie.
Dziewczynki odstawione do przedszkola, dziadkowie przygotowani na szalone kilka dni z wnuczkami 🙂
My spakowani jak na dwa tygodnie! Nie mogę nie powiedzieć jak fajnie, że mamy autostrady i ekspresówki. A1, S1, Jelenia Góra, potem jeszcze 18 km i jesteśmy. Z obiadem w Jeleniej podróż zajęła nam niecałe 7 godzin. Pierwsza myśl: może jeden z Weekendów TriMamy zrobię tutaj 🙂
Już w Jeleniej Górze zaczął padać śnieg. Zanim dojechaliśmy do Szklarskiej białego puchu było już po łydkę. Dotarliśmy na miejsce. O tej miejscówce usłyszałam od Panny Anny! Aniu dziękuję!!! Home sweet home to luksusowy apartamentowiec z miejscami parkingowymi (co uspokoiło Pawła) dla gości. Odbieramy klucze i wchodzimy do naszego apartamentu, przestronny, czysty z aneksem kuchennym i tarasem.
Wino, które zabraliśmy ze sobą od razu ląduje w lodówce. Ja rozpakowuję ciuchy i liczę na zimne prosecco. Paweł romantyczny jak zawsze, czyta w moich myślach: „Ubieraj się! Idziemy biegać! Trening sam się nie zrobi”. Ciemno, zimno, śnieg. Warunki do biegania idealne, haha. Zwiedzanie przez bieganie naprawdę jest super. Założyliśmy czołówki. Zrobiliśmy 7 km. Zajęło nam to tyle co ponad 10 km Gdańsku. No ale w końcu byliśmy w górach 🙂
I tak przez cały wyjazd. Ale wiecie co? Kocham to. Wstawaliśmy rano, z okna widok na Szrenicę, był śnieg i mróz. Był spokój i cisza, bo byliśmy tam poza sezonem. Większość restauracji zamknięta ponieważ w mieście nie ma jeszcze turystów. Zakupy robiliśmy w lokalnym Lidlu (zebraliśmy naklejki na książkę 🙂 i gotowaliśmy w domu. Ja przygotowywałam śniadania mistrzów, Paweł mistrzowskie kolacje. Na urodzinowy obiad wieczór były krewetki i filet z dorsza w płatkach quinoa, sałata z sosem winegret (najlepszy wg przepisu mojej mamy!), prosecco, torcik z pobliskiej nastrojowej kawiarenki „La Kaloria” i … kolejne wino 🙂
Było też sportowo, już tak mamy.. Dwa treningi w hotelu Bornit (gdzie spotkaliśmy Wania Coaching Team – grupę triathlonistów), kolejny w Termach Cieplickich, urodzinowy bieg do Wodospadu Kamieńczyka po kolana w śniegu.
Był też „kryzys dnia trzeciego”, nogi jak z ołowiu, kiedy biegliśmy w kierunku Polany Jakuszyckiej. Przeklinałam i mówiłam, że mam dość, nie chce mi się, wszystko mnie boli. Jestem gruba i bez formy. Teraz zwalam to na tą wysokość i mikroklimat Szklarskiej. Była euforia po wejściu na Łabski Szczyt i Szrenicę. Wędrówkę z kijami rozpoczęliśmy o 9 rano. Szliśmy w stronę słońca.
Co chwilę wpadając w zaspy, dookoła nas biało, słychać tylko odgłos skrzypiącego pod nogami śniegu. Widoki po drodze zapierające dech w piersiach, a to co ujrzeliśmy na szczycie, na gran to było coś magicznego! Ta grań pokryta śniegiem, tak jakby ktoś pędzelkiem malował w śnieżnych taflach. Chłonęliśmy TĘ chwilę. Twarz do słońca, gorący imbir z termosu. My sami na tym małym czubku karkonowskiego świata! CHWILO TRWAJ!
Jak zawsze podczas takich wyjazdów we dwoje jest też chwilami tęskno 🙂 Za tymi naszymi panienkami J Jak to matka Polska, kilka razy dziennie mieliśmy update zdjęciowy na Whatsappie. Dzwoniłam do Babci i pytałam jak dziewczynki. Najlepszą odpowiedź dostałam w moje urodziny. Odśpiewały mi najpiękniejsze na świecie STO LAT. Pytam: „Jak u Was?”. Mania i Ania: „Super. To pa pa mamo, idziemy z babcią robić pierniczki”. Ja: „Ale, ale hej czekajcie, co u Was, jak się czujecie, wszystko ok? Mania i Ania: ”Tak mamo, ale musimy już iść. PAPA”.Zawsze kiedy wyjeżdżam, nawet na jeden dzień, bardzo za nimi tęsknię. To chyba normalne! Ale też doceniam chwile, momenty we dwoje. O tak bardzo potrzebne!
Wiem, że taka rozłąka, to dla nich też sposób (bardzo dla nas wygodny, przyznaję), kiedy buduje się niesamowita więź między wnuczkami i dziadkami. Tego nie da się nauczyć, one same muszą to poznać, dotknąć, posmakować. Jestem szczęśliwa i dumna z tego, że moje dzieci mają taką możliwość.
Było też kilka rzeczy, których „nie było”: telewizji, codziennego zgiełku, non stop dzwoniącego telefonu (no może w urodziny :)), bieganiny życia codziennego (wolę życie w biegu, ale po górach :). Za tymi rzeczami akurat nie tęskniłam.
Polskie góry jeździłam jako dziecko. Potem była długa przerwa. Teraz nadrabiam zaległości. Latem były Bieszczady, teraz Karkonosze. W ferie może Zakopane?
Bilans wyjazdu: 40 km po górach, 3 treningi pływackie, 6 butelek wina, fajne jedzenie, wspólnie spędzony czas. Taki we dwoje. Tego nie da się wycenić.
To były piękne urodziny! TriTato, dziękuję!!
P.S. W domu czekał na mnie najlepszy prezent! Uśmiechy i radość dziewczynek. Jaglany torcik zrobiony wspólnie z babcią. Home sweet home!!
W ferie do Zakopca! Polskie gory rulez
W ferie na pewno nie do Zakopca! Tam można jechać tylko poza sezonem, poza długimi weekendami, poza feriami i sylwestrem. Wtedy jest akceptowalna liczba ludzi 🙂