Co łączy gejszę, agresywne małpy i lody z sardynkami?

899

„Jadę do Japonii” – oznajmił Tomek, mój kolega, dwa tygodnie tygodnie temu. “Powiedz mi, jak tam było?”. Kiedyś mu wspomniałam o naszej wyprawie do tego dziwnego kraju…

„Oj, Tomek. To się tak nie da tak po prostu w pięciu zdaniach. Lepiej Ci napiszę”.

I postanowiłam sobie przypomnieć. Tak jak to wtedy widziałam i zapamiętałam.

I jak zaczęłam pisać, to nie mogłam skończyć.

Pojechaliśmy w czwórkę – mama i nasza trójka (moi bracia i ja). Tata nie pisał się na wycieczkę z plecakami i spanie na karimatach…

japan11Przez dwa tygodnie jedliśmy sushi na śniadanie, spaliśmy na podłodze, nosiliśmy kimono, piliśmy zieloną herbatę i sake. Spędziliśmy ten czas w nowoczesnym Tokio, chodziliśmy uliczkami w Kioto, gdzie czas jakby się zatrzymał .Byliśmy na aukcji tuńczyka w Tokio. Spaliśmy i medytowaliśmy w klasztorze na Świętej Górze Koyasan. Oglądaliśmy pokazy fajerwerków na Świętej Wyspie Mijajima i pochylaliśmy głowy w milczeniu patrząc na koszmar wojny w muzeum w Hiroszimie.

IMG_7596

Wszystko zaplanowała mama. Każdy nocleg, każdą trasę . I to zatrybiło, jak w japońskim zegarku. Nigdzie nie błądziliśmy, mimo ,że nie jest prosto porozumieć się na ulicy, bo znajomość angielskiego u przeciętnego Japończyka nie jest porywająca, a u nas zupełnie słaba japońskiego 🙂  Nie dało by się wszystkiego opisać ( chyba by wyszła z tego wielostronicowa epopeja ) więc tylko to co mnie najbardziej ujęło.
Pierwsze wrażenie.
Zaraz po przylocie Karol poszedł kupić coś do picia. Vending machine, czyli budka z napojami. W Japonii nigdy nie jesteś dalej niż 10 kroków od następnej takiej maszyny. Najbardziej są popularne te z zieloną herbatą. Nawet Coca-Cola robi dla Japonii zieloną herbatę i są takie miejsca, gdzie tylko to można kupić.
IMG_4862-2

Wrócił  po chwili z głupią miną i z kubkiem.

„Co tam masz?

“Herbatę… gorącą!” Lodówka na napoje wydała mu kubek parującej herbaty. Bardzo się zdziwiliśmy. A potem dziwiliśmy się już coraz bardziej i bardziej.
Ludzie – bardzo szczupli, bladzi, nie noszą okularów przeciwsłonecznych. Spokojni – w metrze od razu zasypiają i nie odzywają się do siebie. A gdzie supernowoczesne komórki, chipy w uszach, roboty??? Często miałam wrażenie, że nasza rozbawiona i głośna czwórka musi ich co najmniej irytować, ale nawet jak tak było to i tak wyglądało jakby nikt nie zwracał na nas uwagi. Japończycy są bardzo powściągliwi w okazywaniu uczuć i emocji.

IMG_8044Są również bardzo pomocni i niesamowicie uprzejmi – to się starsza Pani w metrze posunie – kłaniając się, żeby nasz Karol (prawie 2 m wzrostu) mógł usiąść koło mamusi. 🙂 To Cię zaczepi jakaś para, że mogą pomóc zrobić zdjęcie (domyślaliśmy się raczej z gestów o co chodzi). Staliśmy potem z baranimi minami, kiedy oni patrząc w ekran kłócili się (a może dyskutowali) czy bardziej na prawo, czy lewo. Głowa w prawo, krok w lewo, broda do góry. Zaraz zapadnie zmrok. Potem odliczanie  co najmniej do 10.

I uuuuuuśśśmieeecchhhh. przynajmniej mi się wydaje, że rozumiem, bo para się szczerzy od ucha do ucha. Nareszcie jest zdjęcie.  “Od jutra ja robię zdjęcia”… – syczy Jasiek.

Konduktor w białych rękawiczkach, który przemierza wolno wagony (kilka razy na trasie przejazdu), za każdym razem wychodząc odwraca się i głęboko, z szacunkiem kłania pasażerom ( zaraz wróci i zrobi to samo). Pociąg mknie po szynach z zawrotną szybkością a konduktor też wygląda jakby urodził się w innej epoce.

IMG_7545-1

Starsza Pani sprzedająca wachlarze w magicznym sklepie w Kioto – kupiłam 7 czy 8 sztuk . Takie delikatne z misternym wzorem . Nie mogłam się najpierw zdecydować , które wybrać . Jak już w końcu wybrałam (bardziej pod naporem wzroku moich braci) to potem malutka starsza Pani zaczęła powoli i pięknie pakować po kolei każdy z nich. No i w końcu zapłaciłam i już mieliśmy wychodzić. Ale Pani jeszcze raz patrząc na rachunek mówi coś podniesionym głosem i oczywiście bardziej zgadujemy i domyślamy się, że chyba się pomyliła i ona musi jeszcze raz te wachlarze obejrzeć i przepakować. Przed nami perspektywa następnych 2 godzin… W desperacji złapałam Panią za rękę i ciągnę ją do wystawy – widzisz? Ten dla Kasi kosztował tyle, ten no, taki fioletowy ,a ten dla Asi tyle, ten taki akwamarynowy, a ten zielony dla kogoś tam, no widzisz też 2500.
– „Hai, hai” – Pani powtarzała (oczywiście dodając za każdym razem głęboki skłon. „Hai” –jeszcze raz, jak ja pisałam na kartce 3×2500, 3×2000, 2×3000, równa się tyle i tyle, więc, hmmm, chyba faktycznie policzyła… za dużo. Co to się działo, co się działo – pół sklepu się zleciało i „sumimasen” („przepraszam”) i „sumimasen” i ukłon w pas (teraz już wszystkie cztery sprzedawczynie na raz). I co one maja zrobić teraz? Mówię (czytaj: gestykuluję), że jest ok, że przecież nic się nie stało. Wychodziliśmy ze sklepu otoczone tymi kłaniającymi się wachlarzarkami. Mówię mamie „idziemy”, bo zaraz  starsza Pani chyba popełni seppuku. Jak wyszłyśmy ze sklepu, one za nami wyleciały i znowu „sumimasen”, i znowu ukłon w pas.

IMG_7942-1

Ech , gdzie im tam to naszych gwiazd zza lady, gdzie na grzeczne – czy Pani czasem nie pomyliła się w rachunku? jeszcze możesz usłyszeć . “A co w końcu człowiek może się pomylić no nie? Ja proszę pani tu 8 godzin stoję. Co za naród” – powie Pani sklepowa i ja już czuję się winna, że byłam może za bardzo dociekliwa a może i chamska.

Japońskie taksówki
W oknach białe koronkowe firanki. Pan taksówkarz w białych rękawiczkach, bez GPSa. „Wiem jak jechać do hotelu.” Gorączkował się gorączkował na tylnym siedzeniu po tym jak nasz kierowca po raz wtóry zawracał na tej samej ulicy próbując jechać pod wskazany adres. I gwarantuję, że nie chciał nas naciągnąć – nie ma chyba takiego słowa w japońskim kodeksie honorowym.

Japońska łaźnia
Kobiety, zanim wejdą do wspólnej drewnianej wanny najpierw starannie, co najmniej przez godzinę (!) albo i dłużej myją się, siedząc na plastikowym taboreciku. Każda ma przed sobą wielkie lustro (wyobrażacie sobie gapienie się na swoje gołe ciało przez godzinę?). Też tak się mydliłyśmy, siedząc na tym małym krzesełku i ukradkiem patrząc na boki co robią te japońskie piękności. Starałyśmy się robić to samo. No dobra, po godzinie namydlania, spłukiwania, ponownego namydlania i znowu spłukiwania wchodzimy do wspólnej wanny.  Chyba Japonki miały ubaw jak zobaczyły obrazek jak z wiersza „”małpa w kąpieli”” szybciej wyskoczyłyśmy jak weszłyśmy – woda była gorąca! Wrzątek, ukrop! Uff, faktycznie skóra była potem gładka i spałyśmy jak zabite. Nawet podłoga była jakby mniej twarda…
IMG_7692

IMG_7557Jedzenie
Sushi. Strasznie się cieszyliśmy przed wyjazdem – 2 tygodnie sushi! Uwielbiamy. A jakie zdrowe , a ile protein, a jakie świeże… I było, było! Tylko… co to było? Konfrontacja z sushi nastąpiła po wyjściu na aukcję tuńczyków. Czytaliśmy, że to chyba najświeższe sushi na świecie. Wprawdzie pora na śniadanie w charakterze sushi była wymagająca, 4 nad ranem (wtedy zaczynała się aukcja tuńczykowa) ale my przy barze. Nikt nas nie pytał co chcemy, wiadomo, że sushi.

IMG_7249

Zaczyna się gładko – ryby, chyba. Super smaczne . Potem trochę gorzej – węgorz? Surowy. Ok. Przełknięty. I potem takie pomarańczowe nie wiadomo co… Jakby wypływało. Na oko… brrr . Ok. Łykam. Dużo tego. Smak też jakiś dziwny (wtedy jeszcze miałam węch i smak…). No i ta konsystencja – glut, miękki glutowaty glut. See urchin (potem sprawdzamy, że to był jeżowiec). Chyba bym jednak nie przełknęła, gdybym wiedziała przedtem a jeszcze połknęłam porcję Jaśka. Czyli zjadłam 2 jeżowce po raz pierwszy i ostatni w życiu! 🙂 Przeczytałam gdzieś, że w Japonii masz cały czas wrażenie, że jedzenie patrzy na ciebie z wyrzutem i chce ci zwiać z talerza. Po tym śniadaniu rozumiałam co autor miał na myśli.

IMG_7314 (1)

Albo inna scenka. Na talerzu ląduje coś czerwone, bardziej spoiste. To jest jakieś mięso surowe … mówię. Wątroba surowa? Jasiek trochę zielenieje. „No dobra, a tatara jesz przecież?”. „Ale jakoś przyprawiony, z jajkiem! Ja pasuję”– Jasiek odsuwa swój talerz. „Dawaj Karol”, mówię, „damy radę”. Już sięgam po pierwszy kęs i nagle myśl… a jak to jest sarenka o ślicznych oczach, co je widzieliśmy w parku? Czytałam, że też to jedzą…
IMG_7531-1Ok, „sumimasen”, zwracam się do kelnerki – to czerwone, to co to jest? Eee? Na migi pokazuje. “Bonito”. Mówi kelnerka i tak patrząc na nas niewyraźnie – przed chwilą zjedliśmy na przystawkę grillowane krewetki w panierce ale takie chude jakieś, w skorupach. Nic tam się nie dawało zjeść – ja dzielnie próbowałam skorupę (jakaś twarda), więc wyglądało jakbyśmy oddali niezjedzone danie. Sprawdzam na ipodzie – ale jesteśmy ciemnoty. Bonito to tuńczyk pasiasty, mięsożerny. Czyli niby wszystko spoko ale i tam trochę nam rosło w gębie. 🙂

IMG_7742

Ale najgorzej przeżyć śniadanie. Dla nas, wychowanych na zupkach mlecznych, jajeczniczkach i parówkach z keczupem, ryż na śniadanie codziennie był nie lada wyzwaniem. Jasiek po tygodniu ma kryzys. Idzie do Starbucksa. My z mamą i Karolem staramy się zachować twarz i jemy japońskie śniadanie (czyli ryż) na miejscowym targu w Kioto. Ignorujemy potem próby opowiadania Jaśka co tam jadł. Niech się wypcha – Europejczyk jeden! 🙂
Ale to prawda, najgorzej nam idą wodorosty. Obślizgłe, glutowate. Powinniśmy je jakoś tak wciągnąć (nie ma chyba polskiego określenia na wsiorbywanie tego zielonego czegoś), to nam po prostu nie szło. Brrrrr, na samo wspomnienie…

Desery
Jako miłośniczka serników i krówek, no ok, szczerze mówiąc – prawie wszystkich słodyczy 🙂 wiedziałam, że pal licho nowe fałdy tłuszczu tu i ówdzie, ale  ta część kuchni japońskiej musi być przeze mnie dogłębnie zbadana. Kiedy więc po raz pierwszy zobaczyłam kawiarnię w Tokio, a na wystawie istne dzieła deserowej sztuki czyli między innymi: lody polane brązowym karmelem, pistacjowy deser z jakimiś przepysznie wyglądającymi kulkami, śnieżnobiałą piankę w truskawkowej polewie to nie mogłam się powstrzymać od głośnego przełykania. Nareszcie! Przed nami lądują wierne kopie z wystawy. Gordon Ramsey nie miałby zastrzeżeń do kompozycji i aranżacji. Rzucam się na moje śnieżnobiałe kulki, przymykam oczy, czekając aż się cudownie rozpuszczą ale zaraz, zaraz.. Tego czegoś nie da się nawet ugryźć. W smaku i konsystencji przypomina mieszankę kauczuku i gumy. Ani to pożuć – za twarde, ani tego przełknąć – za duże. Ok, spróbujemy tych brązowych pyszności. O rany ! To brązowa fasolka o smaku fasolki i ok, teraz to widzę, o wyglądzie… też fasolki . Ale żeby kłaść ją na lodach? Odsuwam delikatnie na bok.

IMG_8141

Lody! Tego chyba nie można przerobić… to smakuje jak… nic . Jak zmrożona woda, nawet nie słodka. O rany a moja polewa to chyba pasta pomidorowo–rybna? Widzę ,że mama usiłuje przełknąć – absolutnie wizualnie odlotową wersję lodów polanych jakby musem truskawkowym. Nie jest dobrze. Karol okazał się jedynym szczęśliwcem. Jego zielone pistacjowe szaleństwo okazało się (jaka ulga) tylko zmrożoną zieloną herbatą. Generalnie klapa. Nikt nie chciał nikomu pomóc, nawet na zachęty typu „ej, Karol, spróbuj tego białego, no wiesz, nawet nie takie złe”, albo „te lody z zielonej herbaty są….zimne są, słowo”. Pierwszy raz, przysięgam, zostawiliśmy ledwo nadgryzione desery! I jak tu wytłumaczyć kelnerce, która przychodzi z rachunkiem, że my już dziękujemy, i że było ok. A to, że nie zjedliśmy jest spowodowane ostrym zatruciem pokarmowym u całej czwórki, które nas nagle dopadło, tylko kompletnie innymi kubkami smakowymi i całkiem inną skomplikowaną budową aparatu smakowego, która u rasy żółtej ma prawdopodobnie inne połączenia synaptyczne. Ciekawe jakby to teraz było, gdy straciłam węch i smak…

IMG_7382-1

c.d.n. – napiję się sake i napiszę drugą część, w końcu to tylko kawałek naszych przeżyć w Japonii! 🙂

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są zaznaczone