Czemu doba nie może trwać np. 26 godzin?

DobaDo kogo by tu trzeba było się uśmiechnąć żeby załatwić dodatkowe parę godzin na dobę? U nas wre jak w ulu, a na dodatek Paweł musiał na kilka dni wyjechać. Bałam się, że z treningów nic nie wyjdzie. Na szczęście z pomocą przyjechała moja mama. Mimo tego, że z nią jak zawsze zawitał wszechobecny chaos (bo milion rzeczy do zrobienia, tyle spraw do przegadania), to te parę dni udało się wykorzystać na maksa.

Rano przygotowuję (zwykle długą) listę rzeczy do zrobienia. Kolejne pranie i ‘ogarnięcie’ domu. Potem na basen, gdzie trzeba osobiście podpisać zgodę i zapłacić za zajęcia Mani. Później zostaje mi już tylko umówić Anię na kontrolę do ortopedy, siebie do dentysty, znaleźć nowy strój kąpielowy, kupić coś do jedzenia i przyrządzić obiad… Może jest jeszcze chwila na jakieś małe przyjemności, np. wspólne zakupy z mamą albo manicure? Ciągle pamiętam, że na dziś mam jeszcze rozpisany trening – na rower chyba wsiądę o 22. Późnym wieczorem ze zgrozą stwierdzam, że wiele z mojej porannej listy muszę przepisać na jutro.

Już nie pamiętam dnia… albo nie, godziny ‘nicnierobienia’. Takie słowa jak ‘nuda’ i ‘lenistwo’ już dawno nie funkcjonują w moim słowniku. Nie mogę sobie przypomnieć kiedy ostatnio wylegiwałam się w łóżku do południa… chyba na studiach, ale kto by pamiętał… ile lat temu to było?! Mając jednego 2-letniego czorta i małego wampirka co chwil przy piersi, nie mogę sobie pozwolić na marnowanie czasu czy puste przebiegi. Ale to każda mama ma ten sam problem. W zarządzaniu czasem zawsze byłam niezła, ale po urodzeniu Ani i decyzji startu w triathlonie, weszłam na zupełnie inną orbitę – rodzinno-triathlonową, w której najważniejsze są dzieci. Na nich nie oszczędzam żadnej cennej minuty.

Większość dnia spędzam z 2,5-miesięczną Anią. Najczęściej po prostu wpatrujemy się w siebie: podczas karmienia, kiedy ją uspokajam bo etap kolek jeszcze się chyba definitywnie nie skończył, kiedy ją przewijam, ubieram, usypiam. Kiedy się nad nią pochylam, patrzy na mnie swoimi ślepkami i potrafi rozbroić mnie jednym uśmiechem. Te chwile są niezwykle piękne i magiczne.

Kiedy o 16 Mania wraca z przedszkola to teraz ona ma swoje 5 minut 🙂 – najpierw opowiada jak było w przedszkolu a potem zaczynamy jej ulubioną zabawę w ‘Ciego?’ (po Maniowemu to znaczy ‘dlaczego’).

– Marysiu, teraz pójdziemy do sklepu.

– Ciego? – Kupić twarożek.

– Ciego? – Zrobimy naleśniki.

– Żebyś mogła zjeść je na obiadek.

– Ciego? – Żebyś urosła i była silna jak mama.

– Ciego? – Wtedy będziesz mogła biegać i jeździć na rowerze.

– Ciego? – Zapytaj tatę. 🙂

Kiedy wieczorem położymy już dzieci, zazwyczaj jestem tak zmęczona, że najchętniej zasnęłabym na sofie. A przecież oprócz dzieci mam przyjaciół, z którymi chciałabym się spotkać, mam pracę, której mimo urlopu macierzyńskiego poświęcam część dnia, mam stos nieprzeczytanych książek i gazet (czytam książki na Kindlu podczas nocnego karmienia). Śpię krótko, ale za to intensywnie 😉 Kilka godzin musi; wystarczyć.

Acha! Chyba o czymś zapomniałam… mam jeszcze Triathlon, do którego nikt za mnie się nie przygotuje. Więc do mojego dziennego rozkładu muszę dopisać jeszcze treningi. 2x w tygodniu 40-45 min biegu, 2x w tygodniu basen po 60min, 2 x w tygodniu rower (na razie stacjonarny). Póki co to i tak nic wielkiego w porównaniu do tego, ile w zeszłym sezonie trenował Paweł, ale wierzcie mi, lekko nie jest. 🙂

Oczywiście, że czasami muszę się przekonać, że wstanie o 4.30 na basen ma sens, że zmęczone nogi to normalka, że 4 litery w końcu przyzwyczają się do szosowego siodełka. Wiem, że motywacji mi nie zabraknie. Robię to dla moich dzieci, bo chcę żeby miały fajną, wysportowaną mamę. Robię to dla innych mam, którym ciężko jest wygospodarować choć trochę wolnego czasu chcę pokazać, że jednak się da. Każda mama (i nie tylko), którą udaje mi się zmotywować jest dla mnie powodem do dalszej pracy, potwierdzeniem, że to co robię ma sens. Jednak przede wszystkim robię to dla siebie, dla własnego zdrowia – zarówno fizycznego jak i psychicznego. Chcę udowodnić sobie i innym, że dam radę. Mimo, że nie jest lekko i czasem zdarzy mi się zapłakać gdzieś w kącie – nie poddam się. Nikt mnie do niczego nie zmusza. Sama wytyczam swoje cele i konsekwentnie dążę do ich realizacji. Na sukces trzeba zapracować. Ten wpis był na mojej liście rzeczy do zrobienia na niedzielę,a tu nagle zrobiła się środa.. W końcu mogę to skreślić z listy 🙂

P.S.: To fascynujące jak ciało potrafi reagować na dietę i treningi. Moje zaczyna po prostu ze mną współpracować i dzięki tej współpracy widzę, że robię postępy. Myślę, że Paweł się zdziwi, jak będziemy pływać kraulem w jeziorze. Kiedy już wpadnę w dobry draft to nie będzie mógł mnie zgubić. No i jak zobaczy mnie latem w krótkich szortach.

P.S. 2: Te dwie dodatkowe ‘tytułowe’ dwie godziny przeznaczyłabym na rodzinę, czytanie, sen… no, ewentualnie na dodatkowy trening. Pewnie i tak byłoby to za mało. 🙂

komentarzy 6Dodaj komentarz

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są zaznaczone