TriMama…dla mnie Tunia – najlepsza żona, mama moich dzieci, przyjaciel z liceum. Jak na moich oczach stała się TriMamą.

Zanim zacznę pisać o TriTacie, nie mogę nie napisać o TriMamie, a nawet o tym co było przed TriMamą! Nie zamierzam jeszcze raz opowiadać jej historii. Natalia (Tunia) sama najlepiej ją opisała. Podzielę się moim punktem widzenia, tym jak ja przeżywałem zarówno te piękne jak i najtrudniejsze chwile. Narodziny córeczek, choroba najbliższej mi osoby, oczekiwanie, niepewność. Przeżywaliśmy to razem, ale również każde z nas z osobna. W końcu ja jestem z Marsa, a ona z Wenus.

tritata2

My 17 lat temu 🙂

Ostatnie trzy lata naszego życia były bardzo intensywne… w sumie zawsze żyliśmy na wysokich obrotach, ale 20.12.2011 wszystko się zmieniło. Marysia urodziła się zdrowa i piękna. Kilkanaście minut po porodzie mogłem ją wziąć na ręce…tego nie da się opisać. Wymarzona córeczka tatusia! To było jak sen. Teraz byliśmy szczęśliwą trzyosobową rodziną.
Ta sielanka, która miała trwać, skończyła się nagle. Dwa tygodnie po porodzie, ze względu na nieustające bóle głowy Tuni, udaliśmy się na rezonans magnetyczny. Jeszcze zanim Tunia zdążyła się ubrać i przyjść do nas, Pani Doktor powiedziała mi, że “coś” tam jest. Prawdopodobnie guz mózgu. Mamy przyjść na następny dzień jeszcze raz zrobić badanie, tym razem z kontrastem.
Moja pierwsza reakcja: “Jakie k…a “coś”! To na pewno pomyłka, przecież ona jest młoda zdrowa, właśnie urodziła dziecko!” Pani doktor chyba nie pierwszy raz spotkała się z taka reakcja. Wzięła mnie na bok i spokojnie tłumaczyła co i jak. Postanowiliśmy nie mówić Tuni o szczegółach. Dla niej był krótki lakoniczny komunikat: jutro musimy powtórzyć badanie. Bez kontrastu radiolog nie jest pewny. Raczej coś tam jest, ale nie ma pewności co. Do następnego rana postarzałem się o 10 lat.
Tak jak się obawialiśmy, badanie z kontrastem potwierdziło przypuszczenia – guz mózgu wielkości jajka, usytuowany pod mózgiem na skrzyżowaniu nerwów wzrokowych. Powiedziano nam, ze ewentualna operacja niesie za sobą różne ryzyka, z najgorszym włącznie. W tym wszystkim była tylko jedna (dziś mogę to tak nazwać) w miarę pozytywna informacja – jest duża szansa, że guz mimo iż w bardzo złośliwym położeniu, sam jest niezłośliwy.
Czy byłem załamany, przestraszony? Przez pierwszych kilka dni na pewno, ale te uczucia zmieniły się w gniew. Byłem zły na to, że jestem skazany na swoiste rozdwojenie jaźni: z jednej strony mam córeczkę, którą kocham nad życie, a z drugiej moje druga połówka, ma w głowie “coś”! Spotkałem się z opinia kilku osób, że mało to przeżywałem, nie płakałem. Takie komentarze, mimo że poniżej pasa i jakiejkolwiek krytyki brałem na siebie. Taki chyba już jestem, mogę się rozpłakać kiedy rodzi mi się dziecko, kiedy jestem przeszczęśliwy. Kiedy dzieje się coś złego, spinam się i działam. Może zabrzmi to banalnie, ale za wszelką cenę bronie najbliższych, swojego gniazda. Muszę być silny dla nich. Wierzyć, kiedy inni wątpią.
Operacja miała się odbyć jesienią. Żyliśmy normalnie, cieszyliśmy się sobą, naszym małym skarbem, który rósł jak na drożdżach. Spytałem Tunię, czy mam zrezygnować z zaplanowanych wcześniej Tri startów. Jej odpowiedz była rozbrajająca: „Nie. A czemu niby miałbyś z czegokolwiek rezygnować? Jeżeli będę chciała, żebyś z czegoś rezygnował to tylko jeśli będę niewyspana, albo będę chciała wyjść, spotkać się ze znajomymi, na pewno nie z powodu jakiegoś guza. Wszystko będzie dobrze”.
Data operacji przeciągnęła się na listopad. To był najdłuższy dzień w moim życiu. Po ponad sześciu godzinach na stole operacyjnym dodzwoniliśmy się do szpitala: “Guz usunięty. Dopóki pacjent się nie wybudzi, nie możemy mówić nic więcej, ale jesteśmy dobrej myśli”. Pierwszy raz nasze oczy spotkały się kilka godzin później, kiedy ona leżała podłączona do wszystkiego co możliwe, a ja złapałem ją za rękę. Uśmiechała się, mimo sińców, podkrążonych oczu i wszechobecnych bandaży piękna jak zawsze. Najgorsze było za nami. Tunia straciła węch i smak, ale to była chyba najniższa z możliwych cena.
Szybkość z jaką regenerowało się ciało Tuni, zaskoczyła nawet lekarzy. Po trzech miesiącach od operacji jeździliśmy na nartach w Austrii! A niedługo potem dowiedzieliśmy się, że znów będziemy rodzicami! Ja robiłem swoje, rodzina, praca, treningi. Herbalife Triathlon Gdynia 2013, który był moja imprezą docelową na tamten sezon ukończyłem w 5 godzin i 16 minut – czas, o którym jeszcze kilka miesięcy wcześniej mogłem tylko pomarzyć. Na mecie czekały na mnie najwierniejsze kibicki – Mańka i Tunia z Anią w brzuchu.
Tunia była ze mną chyba podczas wszystkich startów. Widziałem jak udziela się jej atmosfera Triathlonu. Już wtedy pomyślałem, że fajnie byłoby gdyby sama mogła tego spróbować – przebiec metę na zawodach Triathlonowych to coś czego się nie zapomina.

tritata1

W grudniu, kiedy jej waga zaczęła zbliżać się do mojej (mam nadzieję, że cenzura tego nie wytnie przed publikacją :)), a Ania nie dawała już mamie spać, kiedy przejście kilkuset metrów sprawiało problem, odbyliśmy rozmowę, którą mocno zmieniła nasze życie. “Mam 20 kilo na plus, druga córka w drodze… powiedz mi ile czasu masz zamiar przeznaczyć na treningi w tym roku” spytała z przekąsem. Lubię zaskakiwać moją żonę, ale tego się nie spodziewała. Pomyślałem, że to najlepszy możliwy moment na wprowadzenie mojego planu w życie – plan pt. Moja żona Triathlonistka. “W tym roku Ty startujesz!”.

komentarzy 20Dodaj komentarz

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są zaznaczone