Tri jak Triathlon, Mama jak Mama czyli dlaczego wstaję o 4.30

KalendarzTri od ponad 3 lat jest częścią mojego życia. Wyjazdy na zawody i kibicowanie zaczęły się od debiutu Pawła w Suszu 2010, aż po start w Gdyni w 2013. Najpierw kibicowałam będąc z Mańką w ciąży. Podczas Herbalife Triathlon Gdynia 2013 Mania już darła się razem ze mną, podczas gdy w brzuchu siedziała już Ania. Bycie żoną triathlonisty (nawet amatora) nie jest łatwe.

Nieraz byłam zła na Pawła kiedy wychodził na kolejny trening, a ja zostawałam z małą. Wiedziałam jednak, że dla niego to ważne. Wiedziałam też, że przez treningi próbował odreagować moja chorobę i nadchodzącą operację. OK, ale treningi dwa razy dziennie?!? I jeszcze ten strach jak ruszał „na szosę”, a ja siedziałam w domu i myślałam o tych pędzących samochodach…

W przeddzień każdego startu Paweł z moim bratem Jaśkiem, też triathlonistą, przygotowywali cały sprzęt. Ich “checklistę” znałam na pamięć: żelki przyklejone do ramy roweru, bidony z izo i wodą, ręczniki, okulary, czapeczki, czepki, numer startowy, zapięcie do numeru. Adrenalinę, która towarzyszyła (nie tylko im!) już do końca zawodów, dawało się wyczuć w powietrzu. Rano przed startem obowiązkowo „śniadanie mistrzów”, tak je sami nazwaliśmy: płatki owsiane, suszone owoce, jogurt naturalny, miód. Dużo energii na długi dzień. I wreszcie strzał startera, setki, tysiące rąk, które wyglądają jak łabędzie szykujące się do lotu, których skrzydła uderzają z impetem o tafle wody! Emocji, które towarzyszyły każdemu startowi nie da się opisać. Płakałam ze wzruszenia i dumy.

Pamiętam kiedy w grudniu 2013, pod koniec ciąży, z tym wielkim brzuchem zapytałam Pawła jakie starty planuje w przyszłym roku? Myślałam sobie: o rany jak ja dam radę? Z jedna Manią nie było lekko…a teraz bedą dwie dziewczyny! Szczęka mi opadła jak usłyszałam odpowiedź: “w przyszłym roku Twoja kolej”. Po chwili wybuchłam śmiechem, ale widziałam, że Paweł się nie śmieje J Pierwsza myśl: Nigdy w życiu! Przecież nie może mówić serio? Jeszcze nawet nie urodziłam, pływam tylko żabką, a roweru nie widziałam chyba od studiów.  Mam dwuletnią córeczkę, pracę, a rok temu leżałam na Onkologii i zastanawiałam się co przyniesie jutro. I ja mam zrobić Triathlon? Mija kilka chwil, dwa głębokie oddechy, przymykam oczy i widzę siebie na mecie, taką szczęśliwą (w tej wizji nie było widać żadnych zbędnych pociążowych kilogramów!). Paweł zawsze mówi – jak nie my, to kto? To takie już chyba nasze motto. Powiedziałam OK, spróbujmy!

No i zaczęło się.  Wzięłam udział w konkursie organizowanym przez MOSiR Gdansk przy patronacie Radia Gdańsk pt. Aktywuj się w Triathlonie i zostałam wybrana do grupy 20 osób, które pod okiem trenerów przygotują się do startu w 1/4IM w Gdańsku! Kiedy dowiedziałam się, że mnie chcą pomyślałam Kobieto, w co ty się pakujesz?”. Żarty się skończyły.

Wiem, że przede mną długa i kręta droga zanim stanę się Mamą Triathlonistką. Czekają mnie miesiące pełne zmagań ze sobą, z treningami, z brakiem czasu, ze zmęczeniem. Zmęczeniem, które przy naszych dwóch córeczkach często jest ogromne. Czasami zastanawiam się, czy nie chcę za dużo na raz, nie przesadzam z wyzwaniami? Czy uda mi się połączyć to co najważniejsze czyli bycie mamą i żoną, z tym co mnie pociąga, intryguje, inspiruje i jednocześnie trochę przeraża – Triathlonem. Jak to pogodzić, żeby nikt nie cierpiał i nic nie zaniedbać? Dlatego cieszę się kiedy wychodzę na basen o 5.20 rano lub o 22.00 bo wszyscy jeszcze lub już śpią  😉

Mam w sobie tyle energii i chęci. Nieważne z jakiem czasem ukończę Triathlon. Wiem, że dam z siebie wszystko, będę się podnosić i próbować dalej, nie poddam się.

Nie będę niczego żałować!

P.S. 1:  Ciekawe czy nasze dziewczynki odziedzicza TriBakcyla?

P.S 2: W przyszłym roku planujemy z Pawłem wystartować razem. Od czego są TriBabcie? 😉

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są zaznaczone